Lalka Kartezjusza – Wielkie Pytania

Lalka Kartezjusza

Już noworodki postrzegają świat jako wypełniony przedmiotami i zamieszkały przez umysły. Jesteśmy dualistami od urodzenia – twierdzi psycholog Paul Bloom.

O Kartezjuszu krąży pewna (najpewniej nieprawdziwa) legenda. Po śmierci pięcioletniej córki Francine miał on skonstruować lalkę-robota, zdolną do poruszania się i wyglądającą jak zmarła dziewczynka. Autorzy przytaczający tę historię wymieniają dwie motywacje stojące za konstrukcją robota. Według pierwszej Kartezjusz chciał po prostu stłumić żal, tworząc sobie namiastkę ukochanej córki. Według drugiej – zbudował coś, co było ucieleśnieniem jego metafizycznych poglądów: mimo pozornego podobieństwa do dziewczynki lalka nie mogła być nazwana człowiekiem, ponieważ jej mechanicznych części nie ożywia dusza. Innymi słowy, lalka nie myśli ani nie odczuwa.

Dziewięć lat po śmierci Francine, gdy Kartezjusz podróżował statkiem ze swoją zastępczą córką, miał się rozpętać straszliwy sztorm. Kapitan okrętu, chcąc ostrzec Kartezjusza przed niebezpieczeństwem, wszedł do jego kajuty, gdzie ku swemu przerażeniu zobaczył tajemniczą lalkę. Wnioskując, że taki twór musiał powstać przy użyciu czarnej magii, na wszelki wypadek wyrzucił ją za burtę. Załamany ponowną utratą córki Kartezjusz podupadł na zdrowiu, nabawił się zapalenia płuc i wkrótce sam wyzionął ducha.

Zdaniem psychologa Paula Blooma z Uniwersytetu Yale, który przypomina tę legendę na początku swojej książki „Descartes’ Baby”, współczesna nauka daje do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy niczym lalki Kartezjusza – wyrafinowanymi maszynami skonstruowanymi przez Ślepego Zegarmistrza; nie ma w nas żadnej części duchowej. Ale mimo to całkowicie naturalnie się jej doszukujemy.

Maszyny białkowe

Bo czy naprawdę jest w nas coś więcej niż w wystarczająco skomplikowanej i dobrze zaprojektowanej maszynie? Poza tym, że może sprawniej się poruszamy i dysponujemy większym repertuarem dźwięków. Widzowie popularnego serialu „Westworld” znają te filozoficzne rozterki. Choć postrzeganie samego siebie w kategoriach mechanicznych nikomu nie przychodzi łatwo, naukowy opis człowieka niemal pozbawia złudzeń.

Współczesna biologia chyba na dobre wygnała ducha z organizmów. Gdzieś na świecie chowają się pewnie jeszcze w swoich jaskiniach filozofowie, którzy jak niegdyś Henri Bergson doszukują się tajemniczych mocy witalnych, ożywiających mechaniczną materię, ale wystarczy na dowolnej stronie otworzyć akademicki podręcznik do biologii, by przekonać się, że biolog patrzy na organizmy zasadniczo tak samo jak mechanik na samochody i informatyk na komputery. Po prostu dzieli je na części i opisuje kolejne mechanizmy – i to na każdym poziomie organizacji.

Transkrypcja DNA, transport mikroelementów wewnątrz komórki, pompa sodowo-potasowa, krzepnięcie krwi, skurcze mięśni, układ ruchowy, trawienie i oddychanie – konia z rzędem (ba, Nagrodę Nobla!) temu, kto wskaże, że to „coś więcej” niż mechanizmy. Nawet ból czy emocje – te najbardziej intymne z naszych doświadczeń – nie pojawią się, jeżeli nie będą się kręcić tryby naszej neuronalnej maszynerii.

Oczywiście, w przeciwieństwie do samochodów i komputerów nie składamy się z metalicznych części. I – cokolwiek to znaczy – żyjemy. Ale czy to coś fundamentalnie zmienia, skoro różnicę między nami a robotem można sprowadzić do naszej większej złożoności? Wprawdzie ta różnica ciągle może nas napawać dumą, ale trzeba pamiętać, że jesteśmy wytworami procesu „technologicznego” usprawnianego (przez dobór naturalny) od 3,5 mld lat. Może za 3,5 mld lat sami będziemy produkować roboty, których oprogramowanie nie będzie odróżnialne od umysłu człowieka (zakładając, że do tego czasu niebo nie spadnie nam jeszcze na głowy)?

Skoro nasze ciała – wliczając w to również nasze mózgi – to po prostu skomplikowane maszyny, to dlaczego tak często myślimy o sobie i innych ludziach jako kimś – przynajmniej w pewnym stopniu – niezależnym od własnych ciał? Zobaczmy przy tej okazji, jak język wodzi nas za nosy. Samo sformułowanie „moje ciało” zakłada dualizm – sugeruje, że nie jestem swoim ciałem, tylko kimś, kto jest w jego posiadaniu. Skąd bierze się ten dualizm: czy jest użytecznym kulturowym wynalazkiem (np. stworzonym przez religię), czy może sięga on głębiej – samej naszej natury?

Fizyka niemowlęcia

Zapytane o prawo powszechnego ciążenia niemowlę niczego by nam nie odpowiedziało, ale nie znaczy to, że przyszło na świat całkowicie pozbawione wiedzy o fizycznej rzeczywistości. Udowodnili to psychologowie rozwojowi, m.in. Elizabeth Spelke, dzięki pomysłowym eksperymentom. Ich schemat wyglądał podobnie: dzieciom prezentowano jakąś scenę i sprawdzano, jak szybko odwracają od niej wzrok. Badacze zakładają, że dzieci dłużej będą patrzeć na obraz czy film, który jest dla nich zaskakujący, zaś tym, co nie łamie ich przewidywań, szybko się nudzą.

Eksperymentatorzy wyświetlali niemowlętom różne sceny. Np. spójne przedmioty rozpadały się, gdy ktoś tylko pociągnął za ich koniec. Albo jeden przedmiot z łatwością przenikał przez inny. Albo przedmioty, które poruszały się nie w sposób ciągły, tylko „skokowy” – co chwilę znikając i pojawiając się nieco dalej. Wszystkie tego rodzaju sceny dziwiły nawet noworodki. Spelke wyciągnęła z tych badań wniosek, że dzieci rodzą się wyposażone w podstawowe przekonania m.in. o rzeczach (że są czymś w miarę trwałym i solidnym) oraz ruchu (przedmioty nie oddziałują ze sobą na odległość, tylko przez kontakt, a ruch odbywa się w sposób ciągły).

Co ciekawe, nie jest to wiedza specyficzna dla człowieka – badania na małpich dzieciach, i to nie tylko tak blisko z nami spokrewnionych jak szympansy, przyniosły podobne rezultaty. Nasza wrodzona wiedza nie ogranicza się jednak do świata fizycznego – jak wykazał m.in. zespół Blooma, u ludzkich dzieci wrodzona jest też jakaś wiedza społeczna.

Zobaczyć ducha

Jej ślady dostrzeżemy np. w odmiennych reakcjach niemowląt na rzeczy i na twarze. Przedmioty nudzą dzieci – twarze nie. Chyba że twarz pozostaje nieruchoma – wtedy dzieci wpadają w złość, tak jakby oczekiwały jakiejś interakcji. Oglądając twarze, małe dzieci spontanicznie je imitują (jeśli pokażesz język niemowlęciu, to jest duża szansa, że odwzajemni ci się tym samym). Dzieci reagują również specyficznie na dłonie. Jeżeli niemowlę zobaczy, że ręka zmierza w kierunku jednego z dwóch przedmiotów, a przedmioty zamienią się miejscami, to będzie oczekiwać, że ręka także zmieni kierunek (efektu nie uzyskamy, jeżeli zamiast ręki pokażemy dzieciom kij). Około pierwszego roku życia dzieci uczą się wskazywać coś innym ludziom (czego nie potrafią żadne zwierzęta, z wyjątkiem małp uczonych językowej komunikacji) oraz odgadywać, na czym ktoś skupia uwagę, wyłącznie po kierunku jego spojrzenia.

To wszystko sugeruje, że dzieci szybko traktują ludzi jako osobną klasę obiektów – jako „osoby” kierujące się własnymi intencjami. Jednocześnie dzieci zdają się spontanicznie przypisywać stany mentalne przedmiotom, o ile te zachowują się tak, jakby kierowały się jakimiś intencjami.

W jednym z badań zespół Blooma pokazywał 12-miesięcznym dzieciom animację, na której prostokątna figurka starała się wdrapać na szczyt. Po chwili pojawiała się inna figurka: okrągła, która pomagała prostokątnej zrealizować swój cel, albo trójkątna, która w tym przeszkadzała. Po wszystkim wyświetlano scenę, na której prostokątna figurka podchodziła do okrągłej lub trójkątnej. Dzieci dziwiły się, gdy prostokątna figurka wybierała figurkę trójkątną (tę, która przeszkadzała) – tak jakby spodziewały się, że powinna ona raczej polubić tę drugą – bardziej „uprzejmą” czy „pomocną”.

W jeszcze innym eksperymencie 12-miesięczne dzieci obserwowały dwie figurki, z których jedna zdawała się ścigać drugą. Dzieci dziwiły się, gdy goniąca figurka zaczęła poruszać się po innej niż optymalna trajektorii albo w ogóle rezygnowała z pościgu.
To właśnie te różnice w reakcjach dzieci na „obiekty fizyczne” (które podlegają prostym prawom fizyki) oraz „obiekty psychofizyczne” (które zdają się realizować własne cele) stanowi zdaniem Blooma o naszym wrodzonym dualizmie. Jednak nie wszystkie dzieci są na niego podatne. U niektórych cierpiących na zaburzenia ze spektrum autyzmu obserwuje się zaniedbywanie świata społecznego – takie dzieci reagują na dłonie, twarze czy animowane postacie tak jak na zwyczajne przedmioty fizyczne. Nie potrafią dostrzec ich celów ani intencji. Autyści bywają urodzonymi „materialistami”.

Boży obraz

Zdaniem Paula Blooma to, że naturalnie postrzegamy świat dualistycznie: jako wypełniony rzeczami (ciałami) i zamieszkały przez umysły (posiadające swoje intencje), pozwoliło nam stworzyć m.in. sztukę i religię. Obie bez dualizmu nie mogłyby istnieć: religia – co chyba oczywiste; zaś sztuka – ponieważ w wytworach artystycznych widzimy nie tylko przedmiot, ale także jakąś intencję, twórczy zamysł (umysł artysty). To wszystko oznacza, że właściwie cała nasza kultura jest nadbudowana na wrodzonym nam dualizmie.

Choć wnioski wyciągane przez Blooma mogą nam, przyzwyczajonym do naszego dualizmu, wydawać się niepokojące, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Kartezjusz ucieszyłby się z lektury „Descartes’ Baby”. W Księdze Rodzaju czytamy, że Bóg stworzył człowieka na własny obraz i podobieństwo. W „Medytacjach o pierwszej filozofii” Kartezjusz utożsamił ten obraz z naszą zdolnością do dostrzegania duchowego wymiaru rzeczywistości i z przekonaniem, że Bóg istnieje. Fakt, że rodzimy się dualistami, całkiem nieźle współgra z taką intuicją. ©

Łukasz Kwiatek

Autor jest filozofem i kognitywistą, kierownikiem działu naukowego „Tygodnika” oraz członkiem Centrum Kopernika.

Skip to content