Co mówią zwłoki – Wielkie Pytania

Co mówią zwłoki

Dr Filip Bolechała: Dla medyka sądowego podstawową wskazówką są tzw. znamiona śmierci: pośmiertne plamy opadowe i stężenie pośmiertne. Ich pojawianie się i zachowanie można rozpatrywać na osi czasu. A to pozwala oszacować czas zgonu.

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Jesteś lekarzem ostatniego kontaktu. Życia już nie ratujesz. Co zatem ratujesz?

DR FILIP BOLECHAŁA: Wiedzę o tym, co działo się z człowiekiem przed śmiercią i dlaczego umarł. Żeby – jeśli śmierć była skutkiem przestępstwa – można było ująć sprawcę, udowodnić mu winę i wymierzyć karę. Ratuję pamięć o zmarłym, żeby jego rodzina nie pozostała z poczuciem, że odszedł w sposób niewyjaśniony, a sprawca uniknął sprawiedliwości.

Kiedy kończy się życie? Dawniej mówiło się, że gdy „przestało bić czyjeś serce”, dziś sięga się po stwierdzenie śmierci pnia mózgu. 

Na gruncie naukowym wszyscy są zgodni co do tego, kiedy i w jakich sytuacjach można kogoś uznać za zmarłego. A wykorzystuje się obie te definicje – rzecz w tym, kiedy. Otóż, gdy ktoś umiera na ulicy i zespołowi ratunkowemu przez określony czas nie udaje się przywrócić samoczynnej akcji serca, osobę tę uznaje się za zmarłą – trudno sobie wyobrazić poddawanie jej jeszcze badaniom pnia mózgu. Jeżeli zaś ktoś umiera w szpitalu, gdzie podtrzymywane są jego funkcje życiowe – oddycha za niego respirator, pompuje się aminy presyjne, podtrzymujące akcję serca, a dializator zastępuje nerki – to gdyby tę osobę odłączyć od aparatury, nie wiedzielibyśmy na pewno, czy faktycznie już nie żyła. Wówczas przydatne są nowe definicje śmierci – za pomocą wielospecjalistycznych badań stwierdza się, że martwy jest pień mózgu tej osoby, odpowiedzialny za podstawowe funkcje życiowe: utrzymanie krążenia i oddychania. A to, że pozornie ona oddycha i funkcjonuje jej krążenie, wynika z interwencji medycznej.

Dla medyka sądowego zaś pewną oznaką śmierci jest pojawienie się tzw. znamion śmierci: pośmiertnych plam opadowych i stężenia pośmiertnego.

Które pomagają zarazem ustalić czasu zgonu.

Tak, bo ich pojawianie się i zachowanie można rozpatrywać na osi czasu. A to pozwala oszacować czas zgonu, rzecz jasna: w pewnym przybliżeniu.

Prześledźmy tę oś czasu. Co się kolejno dzieje ze zwłokami po śmierci i co mówią one medykowi sądowemu?

Zacznijmy od pośmiertnych plam opadowych. Gdy przestaje bić serce, na krew w tętnicach i żyłach działa już tylko jedna siła – grawitacja. A zatem zaczyna się ona w naczyniach krwionośnych przemieszczać do najniżej położonych części ciała i tam gromadzić. Również w naczyniach podskórnych, co sprawia, że skóra w tym miejscu robi się sinoczerwona. W ten sposób tworzą się plamy – z początku drobne placuszki, które później zaczynają się zlewać w większe, aż obejmą całą najniżej położoną część ciała. Jeśli np. ciało leży na plecach, plamy opadowe utworzą się w rejonie karku, grzbietu, tylnych powierzchni kończyn dolnych.

Co bardzo przydaje się śledczym, bo pozwala stwierdzić, czy ktoś po śmierci ruszał zwłoki.

Nie od razu. Z początku krew jest płynna i stabilna, więc jeżeli do kilku godzin po zgonie ktoś odwróciłby ciało, krew się przemieści do nowych najniżej położonych miejsc. Ale z biegiem czasu krew gęstnieje, zaczyna się rozpad czerwonych krwinek i uwalnia się barwnik krwi – hemoglobina. W efekcie krew nie będzie się już tak swobodnie przemieszczać i jeśli wtedy odwróci się ciało, część plam pozostanie w miejscu pierwotnym. Przychodzi wreszcie moment, gdy krew wiąże się w naczyniach i nie przemieści się w ogóle, bo będzie zbyt gęsta.

Dlatego plamy opadowe bada się, uciskając skórę w miejscu, gdzie powstają. Jeśli pod wpływem ucisku krew ustąpi, a gdy puścimy palec – szybko wróci na miejsce, oznacza to fazę początkową. Ale w miarę upływu czasu lekki ucisk nie wystarczy, a jeśli uciśniemy mocniej, to zblednięcie dużo wolniej będzie się na powrót wypełniało krwią. Aż do momentu, w którym nawet bardzo mocne uciskanie nie spowoduje powstania zblednięcia. Dzięki temu można szacować, ile czasu upłynęło od zgonu.
Gdy plamy już się wytworzą i utrwalą, to rzeczywiście, jeśli śledczy zauważą podczas oględzin, że ułożenie zwłok nie zgadza się z układem plam, dojdą do wniosku, że ktoś w międzyczasie odwrócił lub przemieścił ciało.

A stężenie pośmiertne?

Mięśnie składają się z włókien tworzących pasma aktyny i miozyny – substancji, które reagując ze sobą, powodują skurcz i rozkurcz mięśnia. Żeby je rozłączyć, a więc spowodować rozkurcz, potrzebny jest składnik energetyczny, zwany w skrócie ATP. Po śmierci organizm przestaje go produkować. I gdy jego pozostałe w ciele zapasy zostaną zużyte, mięśnie się spinają i zamykają w zastanej pozycji. Znów spójrzmy na oś czasu. Najpierw zjawisko to zachodzi w małych mięśniach: twarzy czy palców; potem obejmuje większe grupy mięśniowe: żuchwę, nadgarstki; wreszcie – mięśnie otaczające duże stawy – łokciowe czy barkowe, ograniczając możliwości ruchów w stawie.

Chcąc określić czas zgonu, bada się także przełamanie stężenia pośmiertnego: póki jeszcze gdzieś znajdują się resztki ATP, to jeśli siłą wymusimy ruch w stawie, stężenie będzie się tam w stanie wytworzyć na nowo. Ale po pewnym czasie, jeśli rozerwiemy włókna, nie będą one się już mogły z powrotem połączyć.

Co z temperaturą ciała? Ustalanie czasu zgonu na jej podstawie utrudnia pewnie wpływ otoczenia?

Tak, choć istnieją schematy łączące zależność między temperaturą zewnętrzną a wychładzaniem się ciała. Ciało jest bryłą podlegającą ogólnym prawom fizyki. I to właśnie fizycy stworzyli modele tempa utraty ciepła przez ciało przy danej temperaturze otoczenia, warstwach odzieży, wilgotności powietrza itd. W efekcie przynajmniej do 24 godzin po śmierci temperatura może nam sporo powiedzieć.

A żeby było jeszcze dokładniej, można wprowadzić przez skórę elektrodę termometru do miąższu wątroby i zmierzyć jej temperaturę – bo ciało wewnątrz będzie się chłodzić bardziej stabilnie niż przy skórze, gdzie bezpośrednio oddziałuje nań temperatura otoczenia.

Na ile to dokładne metody?

Niestety, nie są precyzyjne, a im więcej czasu mija od zgonu, tym gorzej. Powiedzmy od razu: nie da się na gruncie jakichkolwiek aktualnie stosowanych metod określić czasu zgonu z dokładnością typu „między 10.45 a 11.05”. To naukowo niemożliwe.

Gdy przesuniemy się dalej na osi czasu, zaczynają się procesy rozkładu. Do akcji ruszają mikroorganizmy. Gdy my umieramy, w pewnym sensie życie w nas rozkwita…

Zdecydowanie. I medyk sądowy walczy z czasem, bo w miarę zaawansowania procesy rozkładu zacierają rysunek narządów wewnętrznych, później ich strukturę, i w efekcie bardzo poważnie ograniczają – choć nie niweczą – nasze możliwości badawcze.

Czy procesy rozkładu trzymają się jakichś reguł? Wiadomo, jak będzie wyglądać ciało po tygodniu, miesiącu, roku?

Niestety, nie do końca. Proces gnicia i towarzyszący mu proces autolizy – czyli uwalniania się z komórek enzymów, które zaczynają trawić ciało – jest zupełnie niekontrolowany i lawinowy. W dodatku rozkład zależy od wielu różnych czynników – temperatury i jej zmian, wilgotności powietrza i jej zmian, dostępu powietrza do ciała, ruchu powietrza w tym miejscu, rodzaju podłoża – jedno może kumulować wilgoć, inne ją odprowadzać… Do tego dochodzą działania owadów. Nie udało się do tej pory w żadnych badaniach wykazać, że jakieś związane z rozkładem zjawisko pojawia się w, powiedzmy, 6 czy 18 godzin po zgonie. Spotkałem się z przypadkiem, gdzie ciało od pasa w górę było kompletnie rozłożone, tak że tkanki miękkie odchodziły od kości, zaś dolna część ciała wyglądała na prawie nietkniętą.

Jak to możliwe?

Ta osoba zmarła z przyczyn naturalnych, w lesie. Górna część ciała, która została objęta zaawansowanym gniciem, leżała poza ścieżką, na mszystym podłożu utrzymującym wilgoć. Dolna zaś na ubitej, suchej ścieżce. To najlepszy przykład, że na podstawie stopnia gnicia nie da się ustalić, ile czasu upłynęło od zgonu. Przecież nogi tej osoby nie zmarły później.

Wspomniałeś, że na naszej osi czasu pojawiają się goście z zewnątrz. Czy medyk sądowy musi być po trosze entomologiem?

Entomologia dostarcza bardzo obiecujących i bardzo naukowych metod oceny czasu od zgonu. Ciałem zaczynają się interesować rozmaite owady. Żerują na nim, składają w nim jaja, z których wylęgają się żywiące się nim larwy. Wiele nam tu mówią preferencje kulinarne tych owadów: niektóre gatunki much wolą ciało w miarę świeże, innym odpowiada żer mocniej rozłożony. Np. żuki przychodzą niemal na sam koniec. A zatem, gdy znamy cykl rozwojowy tych owadów, to obserwowanie, które z nich aktualnie kolonizują ciało i w jakim stadium są ich jaja czy larwy – może dostarczyć informacji o czasie zgonu. Rzecz jasna, znów nieprecyzyjnie. Bo żeby rozkład był na tyle zaawansowany, by ciało skolonizowały owady, musi minąć około dwóch tygodni. Ale możemy stwierdzić, czy minęły dwa tygodnie, czy np. miesiąc.

Oczywiście wymaga to znajomości ekosystemu danego regionu, także w kontekście pory roku. Inne owady obserwować będziemy na wiosnę, inne zimą. Entomologia dostarcza nam grubych podręczników wiedzy.

Obok czasu zgonu medyk sądowy szuka też wskazówek co do jego przyczyny. Często to, co z pozoru wyglądało na śmierć z przyczyn naturalnych, na stole sekcyjnym okazuje się zbrodnią?

Przynajmniej kilka razy w roku. I niestety śledczy zbyt łatwo przyjmują przedzałożenia – jeżeli ekipa oględzinowa zakłada, że ma do czynienia np. z samobójstwem, automatycznie przekłada się to na jakość oględzin miejsca ujawnienia zwłok. A gdy później, przy sekcji, okaże się, że jednak była to zbrodnia, nie da się ich już powtórzyć.

Utkwił mi w pamięci jeden przypadek. W pustostanie na krakowskim Podgórzu znaleziono zwłoki bezdomnego, miejscowego zbieracza złomu. Zewnętrznie nie stwierdzono ewidentnych obrażeń, na miejscu było też ciemno, a ekipa nie miała specjalistycznego oświetlenia. Dopiero gdy na stole sekcyjnym ogoliliśmy bardzo obfity zarost zmarłego, okazało się, że na szyi ma obrażenia typowe dla duszenia – plackowate podbiegnięcia krwawe, odpowiadające opuszkom sprawcy. Po specjalistycznym otwarciu szyi potwierdziliśmy, że człowiek ten z całą pewnością został uduszony. Później okazało się, że zabójcą był inny bezdomny, również zbieracz złomu.

Na sali sekcyjnej krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej nie widziałem znanego z seriali w rodzaju „CSI” przyrządu do oglądania utrwalonego na siatkówce oka ofiary wizerunku mordercy… Co o sprawcy potrafią powiedzieć zwłoki.

„CSI” to bardzo przyjemny serial i przedstawia wiele metod faktycznie używanych w medycynie sądowej lub pokrewnych jej naukach kryminalistycznych. Ale, jak to w tego typu produkcjach, chodzi w nim o poruszenie widza, poprzez pokazanie rzeczy, które wydają się niemożliwe do odkrycia. Dużo tam więc fikcji, rzeczy niemożliwych i nierealnych – jak ten obraz na siatkówce oka – albo przerysowywania możliwości naszych metod.

Jednak ciało oraz miejsce, gdzie zostało znalezione, mogą wiele powiedzieć o tym, jak przebiegał czyn, co się działo przed i po nim. A to się przekłada na wiedzę o tym, co łączyło sprawcę z ofiarą i z jakich pobudek działał sprawca. Możliwe jest opisanie modus operandi – sposobu działania sprawcy, w którym odzwierciedlają się cechy charakteru, osobowość, temperament, doświadczenie życiowe. Ślady, które znajdziemy na ciele, są punktem wyjścia do odpowiedzi na pytanie, kto mógł być sprawcą i dlaczego to zrobił.

Zawsze się udaje?

Medyk sądowy ma o tyle łatwiej w porównaniu z lekarzem klinicznym, że nie musi się martwić, czy pacjent mu umrze, i nie ogranicza go czas – pacjent na stole operacyjnym nie może leżeć w nieskończoność, a my możemy badać ciało tak długo, jak to potrzebne.

I nie musicie się martwić o poskładanie go z powrotem…

Naturalnie ciała oddajemy w należytym stanie. A odpowiadając na pytanie: pewne typy zgonów sprawiają w badaniu trudności. Nie mogę mówić o wszystkim, żeby nie układać instruktażu dla przyszłych zabójców, ale ogólnie rzecz biorąc, np. grupa uduszeń gwałtownych bywa trudnym wyzwaniem. Niemniej nie ma takiej sprawy, w której, jeśli się dobrze przyłożyć, to koniec końców nie doprowadzi się do tryumfu sprawiedliwości. Choćby spóźnionego.

Ze względu na procesy rozkładu medyk sądowy walczy z czasem, ale istnieje pojęcie tzw. pośmiertnych przemian utrwalających. Co ono znaczy?

Niekiedy etap gnicia, ze względu na warunki, w których znajduje się ciało, obiera mniej typową ścieżkę i zamiast do rozpłynięcia się ciała, prowadzi do zachowania niektórych jego struktur, nawet na bardzo długo. Np. w warunkach suchych i przy dostępie powietrza może dojść do mumifikacji. Mówiąc obrazowo – do wysuszenia zwłok. Na wiele lat zachowuje się struktura narządowa oraz powłoki skórne, i można w nich szukać śladów chorób czy urazów. Tak się np. stało ze szczątkami generała Sikorskiego, które spoczywały w sarkofagu. Pozwoliło to nam wiele wyczytać z jego ciała po kilkudziesięciu latach. Nie znaleźliśmy na nim żadnych obrażeń, które nie byłyby typowe dla ofiar katastrof lotniczych. Żadnych zmian, które by wskazywały na zastrzelenie, duszenie itp.

Z kolei w środowiskach wilgotnych i bez dostępu powietrza zachodzi tzw. przemiana tłuszczowo-woskowa, gdy tłuszcze przekształcają się w woski. Nie jest ona szczególnie wdzięcznym polem badawczym, ale i tak pozwala wiele zobaczyć. Zdarzają się też rzadkie przypadki przemian zachodzących w torfowiskach, czyli w warunkach kwaśnych. Mogą utrwalić ciało, choć demineralizują kości, które w efekcie stają się elastyczne. Z kolei w warunkach oddziaływania wysokiej temperatury, ale nie nazbyt wysokiej, żeby nie doszło do spalenia, może dojść do tzw. miniaturyzacji termicznej.

My, laicy, powiedzielibyśmy: uwędzenia?

Mniej więcej. Utrwalają się wtedy obrysy i kształty narządów, choć stają się one znacznie mniejsze niż fizjologicznie. Wreszcie bywało, że ciała przetrwały tysiące lat w lodzie.

Da się przyzwyczaić do pracy z ciałem w zaawansowanym stanie rozkładu?

Z pomocą przychodzi nam fizjologia. Gdy długo przebywa się w atmosferze intensywnego zapachu, po pewnym czasie przestaje się go odczuwać. Dla mnie najuciążliwsze są przemiany tłuszczowo-woskowe. Zdarzało mi się aż cofnąć od drzwi sali sekcyjnej, gdzie leżały takie zwłoki.

Czasem śledczy znajdują szczątki, ledwie fragment szkieletu. Czy oś czasu, o której rozmawiamy, ma kres?

Medyk sądowy szuka w tym, czym dysponuje. Są ślady przemocy, które zostają też na kościach. Jesteśmy w stanie wskazać złamania, ślady działania narzędzia, które się odwzorowało na powierzchni kości, postrzału. Mając do dyspozycji tylko kości, wciąż da się prowadzić badania genetyczne, a nawet toksykologiczne.

Jak trwały jest nasz materiał genetyczny?

W kościach i zębach – bardzo. Oznaczenie profilu genetycznego może się udać nawet po kilkudziesięciu latach.

Zdarza się, że ciało uparcie milczy? Że docierasz do granic możliwości?

Oczywiście, taka granica istnieje. Zwłoki uparcie milczą przy pewnych typach śmierci, ale na szczęście prawie wszystkie wiążą się z chorobami, nie z zabójstwami. Niekiedy mimo sekcji oraz histopatologicznej analizy wycinków narządów – a więc badań mikroskopowych, toksykologicznych itd. – nie widzimy przyczyny zgonu. Bywa tak np. u osób z nieuchwytnymi morfologicznie zmianami w sercu, które skutkują gwałtownymi zaburzeniami jego pracy. Miewamy czasem do czynienia ze zgonami w wyniku ataków padaczkowych, które też przeważnie nie zostawiają charakterystycznego śladu. Zdarzają się tzw. zgony łóżeczkowe niemowląt. Istnieje wiele teorii na temat ich przyczyn, ale żadna nie tłumaczy ich kompleksowo.

Co wtedy?

Idziemy drogą wykluczenia. Upewniamy się, że zgon nie nastąpił z wielu innych przyczyn. W przypadkach, gdy zwłoki, nad którymi usilnie pracujemy, konsekwentnie milczą, praktycznie zawsze możemy wykluczyć przestępstwo.

À propos, istnieje zbrodnia doskonała?

Zdecydowanie nie. Każda ma słabe punkty. Owszem, gdy dostaniemy ciało w bardzo zaawansowanym rozkładzie, to gdy np. urazy obejmowały wyłącznie tkanki miękkie, które już się nam rozpadają w rękach – możemy nie być w stanie wykazać zbrodniczej przyczyny śmierci. Medycyna sądowa też ma swoje granice – dlatego jest tylko jednym z narzędzi śledczych. Skuteczne śledztwo opiera się na korzystaniu z wiedzy naukowej, ale też na mozolnej pracy śledczych, którzy wykorzystują choćby słabość ludzkiej psychiki – bo ta pozostawia luki w nawet najlepiej zakamuflowanej zbrodni. Śledztwo bazuje też na postępie technologicznym: dziś wykorzystuje się monitoring czy logowania telefonów komórkowych, o czym jeszcze stosunkowo niedawno nikomu się nie śniło. Nawet jeśli więc zwłoki nie powiedzą nic medykowi sądowemu, powiedzą coś innemu ekspertowi pracującemu przy śledztwie.

Na sali sekcyjnej najbardziej chyba zdumiewa prostota narzędzi: zwykłe noże, chochelki, plastikowe kuchenne pojemniczki, piły, nożyczki. Co jest ważniejsze – technologia czy intuicja?

Mamy też, rzecz jasna, do dyspozycji bardziej zaawansowane narzędzia: specjalne szkła powiększające, igły z prowadnicami, neurochirurgiczne przyrządy do otwierania kanału kręgowego, tomograf, którego obraz możemy później złożyć w trójwymiarowy model… Choć rzeczywiście w podstawowym zakresie do wykonania sekcji zwłok nie potrzebujemy szczególnie skomplikowanych narzędzi. Nie jesteśmy zamknięci na postęp techniczny, czego przykładem są np. genetyka czy toksykologia sądowa. Ale ważniejszy jest bez wątpienia umysł. Żadna technologia sama w sobie nie rozwiąże problemu, a co więcej – zła interpretacja wyników badań dostarczonych przez technologię może prowadzić na manowce. Na końcu zawsze jest człowiek: jego wiedza, kreatywność i otwartość.

Metody określania czasu zgonu nie zmieniły się niemal od zarania medycyny sądowej. Nowoczesna nauka i technika nic tu nie wskórają?

Od dziesięcioleci prowadzi się badania mające dostarczyć nowych, bardziej precyzyjnych metod. Niestety, ich wyniki, jeżeli nawet do czegoś prowadzą – a rzadko się tak dzieje – to praktycznie zamykają się w ścianach laboratorium. To znaczy: pokazują coś w warunkach kontrolowanych, ale kompletnie nie da się ich użyć na miejscu oględzin zwłok.

A jakie możliwości się bada? 

Na warsztat brano np. zmiany stężenia jonów potasu i sodu w płynie gałki oka w miarę upływu czasu od zgonu. Stwierdzono pewne korelacje, ale nijak nie da się tego badać w terenie. Próbowano też mierzyć markery substancji rozpadających się w organizmie. Problem w tym, że po śmierci z naszych komórek zaczyna się uwalniać dosłownie wszystko – i bardzo trudno byłoby znaleźć marker, który zachowywałby się w sposób stabilny, np. którego zmiana stężenia przebiegałaby w sposób liniowy.
Badania na zwłokach nie są łatwe, bo budzą społeczny opór, dostęp do zwłok jest dość ograniczony, a już na pewno problemem jest taki ich dobór do badań, żeby mieć kontrolę nad tym, co działo się z nimi przed śmiercią: np. zmarłych tylko w szpitalu i o określonym czasie. Nie sposób stworzyć kontrolowane warunki do badań, a żadna komisja bioetyczna w Europie nie zgodziłaby się na badania w tzw. „fermach zwłok”, gdzie w sposób bardzo kompleksowy obserwowano by zachowanie się ciała po śmierci.

To prawda, że robią to Amerykanie?

Robią – nie na szeroką skalę, ale w kilku miejscach udało się nieco takich badań przeprowadzić.

Tak boimy się trupów?

Śmierć to temat tabu, a mimo wszystko od zawsze fascynuje ludzkość. Zwłoki odstręczają, ale też magnetycznie przyciągają uwagę. Zwłaszcza jeśli śmierć wiąże się z przestępstwem. Jako cywilizowani ludzie odżegnujemy się od niego, uważamy je za zło, ale to zło nas fascynuje. Gdyby nie to, nie sięgalibyśmy po kryminały. Trup, którego każdy się boi, z drugiej strony nie daje spokoju. Nie chcemy go dotknąć, ale chcemy się o nim jak najwięcej dowiedzieć.

Może się w ten sposób mierzymy z nieuchronnością własnej śmierci? Próbujemy się z nią choć trochę oswoić, chcemy poznać jej arkana, żeby nieco uśmierzyć lęk przed nieznanym?

Kontakt ze śmiercią, który mam w mojej pracy, daje mi po pierwsze szacunek do życia, a po drugie świadomość, jakie to ważne, żeby się cieszyć życiem, póki trwa. Najlepszy sposób oswajania się ze śmiercią polega na tym, żeby wiedząc, iż ona nieuchronnie nastąpi, starać się o lepsze życie tu i teraz. Żeby nie dać się rzucić w wir ciągłego konfliktu z sobą i z innymi. Szkoda życia na to. ©℗

Dr FILIP BOLECHAŁA jest specjalistą medycyny sądowej, pracownikiem Zakładu Medycyny Sądowej Collegium Medicum UJ. Orzekał w wielu głośnych sprawach, współpracuje m.in. z policjantami z tzw. Archiwum X, badającymi niewyjaśnione zbrodnie z przeszłości.

Michał Kuźmiński

Skip to content