Co rządzi zachowaniem – Wielkie Pytania

Co rządzi zachowaniem

WIELKIE PYTANIA | Behawioryzm to jeden z najbardziej niezrozumiałych i znienawidzonych nurtów psychologii. Ale też najbardziej rewolucyjnych.

Cytryna. Żółta, lekko woskowata skórka. Twardawa, gruzłowata i nierówna. Ugina się pod naciskiem palców. Kiedy zagłębić w nią ostrze noża, z nacięcia wypłynie kropla mętnawego soku. Jeśli rozciąć do końca i połowę wycisnąć na język… W tym momencie czytelnik powinien odnotować pewne zmiany w jamie ustnej. Umysł włada materią!

Burrhus Frederic Skinner, wybitny psycholog i myśliciel, którego postać odegra jeszcze w tym tekście ważną rolę, ilustruje tym przykładem mentalizm. To przekonanie, że nasza niematerialna psychika jest źródłem materialnego zachowania, zarówno dowolnego, jak i automatycznego. Jednak niektórzy z nas uważają tę wiarę za paranormalny zabobon na miarę wiary w „duchy”, „dusze” i „subtelne energie”.

Nadal próbujący pozbyć się nadmiaru śliny z ust czytelnik stał się bowiem ofiarą warunkowania klasycznego. To proces fascynujący i złożony, ale daleki od duchowej subtelności.

Od niego zaczniemy wędrówkę wśród zuchwałych badaczy zachowania i ich sporów z mentalizmem.

Odpowiedź fizjologa psychologom

Jest rok 1903. Na 14. Międzynarodowym Kongresie Medycznym w odległym Madrycie przemawia akademik Iwan Pietrowicz Pawłow z rosyjskiego Instytutu Medycyny Eksperymentalnej. 54-letni wtedy naukowiec, z gęstą siwą brodą i elegancko przyczesanymi włosami. Wychował się w wielodzietnej wiejskiej rodzinie i porzucił seminarium duchowne na rzecz kariery naukowej. Życiowe plany zmienił ponoć pod wpływem informacji o teorii Darwina.

W odczycie „Psychologia i psychopatologia eksperymentalna zwierząt” formułuje definicję odruchów. Na czele z odruchem warunkowym: ściśle przyrodniczym, mechanistycznym i fizjologicznym procesem, który jest źródłem naszej zabawnej przygody z cytryną. I złudzenia „potęgi umysłu”.

Pawłow opiera się na pracach swojego zespołu nad „wydzielaniem psychicznym”. Zaczynali od procesów trawiennych u zwierząt. Instalowali chirurgicznie przetoki w pyskach psów, skąd pobierali precyzyjnie odmierzane ilości śliny. Zauważyli, że już sama obecność pokarmu powoduje wydzielanie śliny. Z właściwą prawdziwym naukowcom dociekliwością postanowili zgłębić to przypadkowe spostrzeżenie w najdrobniejszych szczegółach. Schemat warunkowania klasycznego jest zwodniczo prosty. W momencie podania pokarmu zaczyna się w psim pysku wydzielać ślina. Pokarm to bodziec bezwarunkowy. Ślinienie się – reakcja bezwarunkowa, niewyuczona, bezwolna. Oczywiście z czasem ślina zaczyna się pojawiać już na sam widok lub zapach pokarmu. A jeśli przed podaniem pokarmu systematycznie będzie się pojawiał mężczyzna w białym kitlu lub dźwięczał dzwonek – także te bodźce, dotąd neutralne – spowodują wydzielanie śliny. Staną się bodźcami warunkowymi, a ślinienie pod ich wpływem reakcją warunkową.

To czasy, gdy zoopsycholodzy w reakcjach zwierząt doszukiwali się przeżyć analogicznych do swoich, a psychologowie funkcjonaliści badali doniesienia o drobnych zmianach w świadomym doświadczaniu różnych bodźców. Pawłow na początku poddaje się duchowi czasów, szybko jednak dostrzega jego intelektualną jałowość. Proponuje nową psychologię – obiektywną, materialistyczną, deterministyczną i mechanistyczną. Swoistą „wyższą fizjologię”.

Tyle przeszłości, co i historii

Hermann Ebbinghaus miał powiedzieć, że „psychologia ma długą przeszłość, ale krótką historię”.

W tej historii wiele jest często zwalczających się wzajemnie nurtów. Jednym z nich jest behawioryzm, podejście skoncentrowane na badaniu obserwowalnych zachowań z nadawaniem im jak najmniej interpretacji. Przeszłość ma dużo krótszą niż psychologia i bliższą swej historii. Mimo tego zdołał postawić chyba najbardziej rewolucyjne postulaty, błysnąć największą intelektualną odwagą. I stał się nurtem najbardziej niezrozumianym. Często – znienawidzonym. Nawet jego obecność w opracowaniu poświęconym „naukom o umyśle” wskazuje, że nie został przyswojony.

Lecz nie ma jednego behawioryzmu. William O’Donohue i Richard Kitchener w „Handbook of Behaviorism” wymieniają 15 różnych, często trudnych do pogodzenia, behawioryzmów. Ta liczba może zaskoczyć czytelnika popularnej nauki, a nawet specjalistę.

Równie zaskakujące, nawet buńczuczne, mogą być słowa Przemysława Bąbla i Pawła Ostaszewskiego z wprowadzenia do „Współczesnej psychologii behawioralnej”: „[Behawioryzm] rozwija się, ewoluuje i wciąż tworzy kumulujący się gmach wiedzy o zachowaniu ludzi i zwierząt”.

Tak rozumiany behawioryzm jest filozofią psychologii. Świat uznaje za niepodzielną całość, zbudowaną z wzajemnie zależnych elementów. Zależności mogą być fizyczne, chemiczne, biologiczne – i behawioralne. Te przynajmniej możemy obserwować bezpośrednio. Wszelkie hipotetyczne poziomy wyższe, bardziej subtelne, wymagają pośrednictwa zachowania. Myśli, emocje, nastawienia – poznajemy wyłącznie przez ich wyrazy na zewnątrz. Zależności behawioralne obejmują skomplikowany wpływ środowiska na organizm i vice versa. Nasz umysł nie jest źródłem zachowania, tylko zlepkiem zachowań wymagających wyjaśnienia. A ono leży w interakcji środowiska i organizmu.

Jest to program badawczy tyleż radykalny, co niepopularny. Kształtuje się od przeszło stulecia, a u źródeł ma tyle samo oryginalnych badań, co i rozczarowania mentalistyczną alternatywą.

Uczenie się ludzi

Pawłow nie był, ze swoją fizjologiczną psychologią, ostatnim radykałem rodzącego się behawioryzmu. Nie był też, prawdę powiedziawszy, jego ojcem. Jak sam przyznawał, palma pierwszeństwa od kilku lat należała się już pewnemu Amerykaninowi.

Pawłow zaczynał od rozszerzania się reakcji odruchowych na nowe sytuacje (jak ślinienie się na dźwięk zapowiadający dostarczenie pokarmu). Postawił postulat obiektywnej, fizjologicznej psychologii, jednak – wydaje się – na kruchej podstawie. Przecież funkcjonowanie nie tylko ludzi, ale i innych zwierząt wykracza dalece poza schemat bodziec–reakcja.

Tymczasem Edward Lee Thorndike – wspomniany Amerykanin – badał rozwiązywanie problemów przez zwierzęta. Proces, który studiował, nazwany zostanie później warunkowaniem instrumentalnym. O ile Pawłowa wiążemy z psami, Thorndike pracował z kotami. Przynajmniej to one pojawiają się w podręcznikach obok jego nazwiska.

W 1889 r. jako 23-latek publikuje „Inteligencję zwierząt. Studium eksperymentalne procesów asocjacyjnych u zwierząt”. I wywołuje – niespodzianka? – zamieszanie i opór w świecie psychologii zwierząt. Ogólna procedura eksperymentalna polegała na „umieszczeniu głodnego zwierzęcia w zamknięciu, z którego mogło uciec za pomocą wykonania prostej czynności”. Choć dziś brzmi to trochę jak opis przestępstwa z rozprawy sądowej, stanowiło innowację w badaniach behawioralnych. Wyniki z kolei pozwoliły Thorndike’owi położyć podwaliny pod dwa prawa zachowania.

Prawo ćwiczenia mówi, że im częściej dane działanie jest powtarzane, tym bardziej będzie poprawne. Kiedy w latach 30. XX w. Thorndike wrócił do swoich badań, tym razem z udziałem ludzi, stwierdził: „Myliłem się”. Żmudne eksperymenty nie potwierdziły, by samo powtarzanie danej czynności polepszało jej wykonanie.

Inaczej było z prawem efektu, które przetrwało próbę czasu, choć nie bez korekty. Thorndike umieszczał u wyjścia ze swoich „skrzynek problemowych” pokarm. Głodny kot, któremu udało się wykonać „tę jedną prostą czynność”, był nie tylko wolny od stresu i zamknięcia, ale też otrzymywał pożywienie. Satysfakcjonująca konsekwencja danej czynności w określonej sytuacji sprawiała, że ponownie w tej samej sytuacji ta sama czynność zostanie powtórzona szybciej i bardziej poprawnie. Konsekwencja przykra sprawi, że dana czynność zacznie zanikać. Po 30 latach potwierdzono poprawione sformułowanie efektu „wzmocnienia” (satysfakcjonującej konsekwencji). Siła „kary” (przykrej konsekwencji) miała się ograniczać do zatrzymania określonego zachowania, a czasami reagowania w ogóle.

Spośród pierwszych behawiorystów Thorndike był najmniej rewolucyjny. Był jednak tytanem pracy, intelektualistą i pasjonatem teorii uczenia się. Dzięki niemu wiemy, że należy ostrożnie podchodzić do twierdzenia, że opanowanie jednej umiejętności wpływa na sprawność w zupełnie innej. Znajomość języków klasycznych nijak się ma do „dyscypliny umysłowej” koniecznej w matematyce i logice. Transfer między umiejętnościami może zajść, ale nie musi.

„Dajcie mi tuzin niemowląt”

Thorndike’a uczenie się „metodą prób i przypadkowych sukcesów” jest zapowiedzią dojrzałego behawioryzmu. Bliżej mu niż obserwacjom Pawłowa do normalnego funkcjonowania człowieka i innych zwierząt. Jednak sam Thorndike pozostaje raczej w tle dziejów behawioryzmu. Może to brak radykalnych deklaracji, obok subiektywnej natury „wzmocnienia”, sprawił, że kolejny wielki behawiorysta, zresztą też Amerykanin, go pominął?

Jest rok 1913. Przystojny i charyzmatyczny młody naukowiec, John Broadus Watson publikuje w „Psychological ­Review” artykuł „Psychologia, jak ją widzi behawiorysta”. Doskonale wyliczony i wygłoszony z dobrze przygotowanych pozycji (Watson był wtedy redaktorem tego pisma i szefem katedry psychologii na Uniwersytecie Johna Hopkinsa) wyraz trendów narastających w psychologii zostaje określony „Manifestem behawioryzmu” i zaznaczać ma jego narodziny. Watson miał jednak radykalny plan dla świata i, co pokaże przyszłość, ostry zmysł polemiczny.

Psychologia, „jak ją widzi behawiorysta”, powinna być nauką, która odrzuca badanie hipotetycznych stanów mentalnych. To dyscyplina oparta na mierzeniu obserwowalnego zachowania. Wreszcie – to nauka przyrodnicza. W założeniu: to wyniki badań i metoda (raczej niż pełny projekt badawczy) Pawłowa – nie Thorndike’a. Obaj Amerykanie znali swoje prace, Watson pozytywnie wypowiadał się o Thorndike’u, a ten drugi popierał jego postulaty. „Manifest” jednak odwołuje się do Rosjanina.

Ale Watson wykraczał poza czystą naukę. Jego najsłynniejsza myśl poza „Manifestem” brzmi: „Dajcie mi tuzin zdrowych, prawidłowo zbudowanych niemowląt i dostarczcie im to wszystko, co składa się na mój własny, szczególny świat, a zapewniam was, że wezmę na chybił trafił jedno z nich i uczynię z niego dowolnego typu specjalistę, czy to będzie lekarz, sędzia, artysta, kupiec, a nawet żebrak czy złodziej, bez względu na jego talenty, skłonności, zdolności, zadatki i rasę przodków”. Te słowa budzą z reguły skrajnie negatywne reakcje. Były jednak skierowane przeciw eugenice i rasistowskiemu natywizmowi, które dotykały amerykańskich psychologów i społeczeństwo w początkach XX w. I dziś warto je przemyśleć, kiedy „MIT Tech Review” pyta: „Czy jesteście gotowi na świat, w którym test DNA za 50$ pozwoli przewidzieć szanse na doktorat, albo prognozować, który niemowlak dostanie się do ekskluzywnego przedszkola?”. Nieliczni oponenci mają też uczciwość lub wiedzę, by przytoczyć, jak Watson kończy swój eksperyment myślowy o „dwunastu niemowlętach”: „Wychodzę tu poza fakty i dopuszczam taką możliwość, ale przeciwnicy moich poglądów robili tak od tysięcy lat”.

Watson tymczasem udowadnia np., że lęków można się nauczyć i oduczyć. Chce psychologii stosowanej, która zmieni świat na lepsze we wszystkich dziedzinach, od nauczania, przez przemysł, aż do wymiaru sprawiedliwości. Pragnie rozwijać, przez wpływy środowiskowe, maksymalny potencjał człowieka. Można mu wiele zarzucić, ale nie brak wizji i troski o ludzkość.

Opuszcza uniwersytet i całą akademię (ku swojemu zaskoczeniu i wbrew woli: na zawsze) w atmosferze skandalu związanego z romansem. Z czasem jego pisma stają się bardziej zażartymi polemikami niż rozprawami naukowymi, co także wielu behawiorystów ma mu za złe.

Etologia człowieka

Mimo braku wielkiej rewolucji po pismach Watsona, behawioryzm rozwija się prężnie i rozgałęzia. Niektóre jego nurty staną się podstawą przyszłej psychologii poznawczej. Inne chcą funkcjonować na własnych prawach, jako autonomiczna nauka o zachowaniu lub, współcześnie, analiza zachowania.

W 1935 r. pracę pod tytułem „Zachowanie się organizmów” publikuje Burrhus Frederic Skinner. Zrezygnowawszy, w kryzysie twórczym i osobistym, z kariery pisarza, zajął się psychologią. W międzyczasie – zachwycił behawioryzmem. Tworzy nową naukę, eksperymentalną analizę zachowania, i opisuje kolejny mechanizm warunkowania, znany dziś jako warunkowanie sprawcze.

Dziedzictwo Pawłowa inkorporowane przez Watsona koncentrowało się na zachowaniach odruchowych, „reaktywnych”.

Skinner idzie tropem zachowań, które potocznie określilibyśmy „dowolnymi”. Jak u Thorndike’a – rodzą one konsekwencje w środowisku i w związku z nimi utrzymują się, narastają lub giną. To zresztą niezwykle ważny moment teoretyczny. Dobór zachowań przez konsekwencje środowiskowe jest analogiem ewolucji drogą doboru naturalnego. Pawłowowskie warunkowanie pozwala przygotować organizm do okoliczności ważnych z punktu widzenia przeżycia: jedzenia, walki, ucieczki, płodzenia. Warunkowanie Skinnerowskie adaptuje organizm do środowiska i samo działa na zasadach doboru. Konsekwencja jest kluczową formą kontroli zachowania, gdy u Thorndike’a była tylko jego modulatorem.

Wszyscy behawioryści uznawali swoją dziedzinę za część biologii i preferowali obiektywne badania. Pawłowa i Watsona motywowały jednak tylko trudności metodologiczne. Behawioryzm u Skinnera staje się filozofią psychologii. Zrównuje myśli, emocje, wyobrażenia z innymi zachowaniami organizmu. Uznaje kluczową rolę tych zachowań ukrytych w życiu człowieka, ale żąda dla nich wyjaśnienia jak dla zachowań jawnych. Odbiera umysłowi rolę przyczyny. Środowisko, za pomocą konsekwencji, sprawuje taką samą kontrolę nad zachowaniami jawnymi, jak i ukrytymi.

W 1953 r. Skinner publikuje „Science and Human Behavior”, podręcznik dojrzałej już analizy zachowania, w którym omawia podstawowe pryncypia rządzące uczeniem się i oparte na nich techniki behawioralne. Pracuje nad uczeniem programowanym: usprawnianiem edukacji za pomocą maszyn stosujących wzmacnianie, tj. konsekwencję zwiększającą częstość zachowania.

Publikuje „Walden Two” – powieść o społeczności rządzącej się tymi samymi technikami behawioralnymi (do dziś istnieją wspólnoty inspirowane jego projektem – m.in. Los Horcones w Meksyku). Analizuje behawioralnie proces poetycki. Pyta, dlaczego behawioryści nie działają bardziej energicznie w kierunku uratowania ludzkości przed nią samą, a pod koniec życia w jednym z wywiadów wątpi już, że ludzkości wystarczy intelektualnej odwagi, by podjąć jego wyzwanie. W międzyczasie otrzymuje nagrodę Humanisty Roku, bywa porównywany do Hitlera, sugeruje armii pociski naprowadzane przez tresowane gołębie, znajduje się na okładce „Time’a”, zbiera cięgi od humanistycznych intelektualistów, zostaje uznany najbardziej wpływowym psychologiem XX w.

B.F. Skinner, Scranton, USA, 1933 r. / BETTMANN / GETTY IMAGES

B.F. Skinner, Scranton, USA, 1933 r. / BETTMANN / GETTY IMAGES

Chybiony cios łaski?

W 1957 r. Skinner wydaje „Verbal Behavior”, gdzie podejmuje się konceptualnej analizy nabywania języka za pomocą warunkowania sprawczego. Noam Chomsky, jeden z autorów pierwszej rewolucji kognitywnej, kontruje recenzją, dziś uznawaną za chybioną. Krytykę Skinner ignoruje. „Nigdy nie odpowiadałem na krytykę. Każdy behawiorysta był zbyt zajęty przedstawianiem wyników eksperymentalnych badań lub ich uogólnianiem, aby zajmować się odpowiadaniem na zarzuty” – pisał w swoim „Behawioryzmie” już Watson. W obiegowej opinii Chomsky dokonuje coup de grâce na behawioryzmie. Ale dziś na teorii zachowań werbalnych Skinnera opierają się programy terapeutyczne, które uczą dzieci z zaburzeniami rozwojowymi mówić.

W 1990 r., po owocnych 86 latach życia, Fred Skinner umiera na białaczkę. Dziesięć dni wcześniej odbiera jako pierwszy w dziejach nagrodę American Psychological Association za wkład całego życia w psychologię. Podczas ostatniego wystąpienia przyrównuje podejście poznawcze, konkurencyjne wobec behawioryzmu, do pseudonaukowej idei „inteligentnego projektu” w ewolucjonizmie.

Dziś behawioryzm jako autonomiczne podejście filozoficzne i naukowe wciąż się rozwija, choć na peryferiach. Behawioryści pracują z ludźmi z zaburzeniami rozwoju, wspomagają edukację i zarządzanie zasobami ludzkimi. Rozwijają nowe psychoterapie i interwencje związane z bezpieczeństwem przemysłowym. Badają ekonomię behawioralną. W sztucznej inteligencji pojawia się uczenie ze wzmacnianiem.

Mentalizm, jak go widzi behawiorysta, opiera się na nadmiarze interpretacji. Niemożność zajrzenia do psychiki pozwala tworzyć coraz bardziej skomplikowane próby wyjaśnień. Hipotetyczne struktury i procesy w umyśle mają być przyczyną zachowań, jednak ich istnienie stwierdza się na podstawie behawioru. Każdy z nas zna z autopsji sytuację: „Znam i rozumiem, co dobre, a wybieram gorsze”. Przeniesienie odpowiedzialności do „wnętrza”, paradoksalnie, odbiera kontrolę nad zachowaniem.

Behawioryzm od samego początku oferuje oszczędne wyjaśnienia zachowań, opierające się na mierzalnych, sprawdzalnych przesłankach. Uznanie kontroli środowiska nad zachowaniem wymaga wiele odwagi i pokory, ale daje narzędzie do jego modyfikowania. Odejście od widzenia cech psychicznych jako źródeł zachowania pozwala na rezygnację ze stygmatyzacji, a skoncentrowanie się na realnych możliwościach rozwiązywania problemów.

Paweł Bakalarz

Autor jest absolwentem psychologii i prawa, terapeutą behawioralnym, członkiem Polskiego Towarzystwa Psychologii Behawioralnej. Prowadzi popularnonaukowy blog zuchwalerzemioslo.wordpress.com

Skip to content