Pieskie życie. Historia zabiegów weterynaryjnych – Wielkie Pytania

Pieskie życie. Historia zabiegów weterynaryjnych

Pies prowadzony do gabinetu weterynaryjnego zapiera się łapami, ulega nagłemu „cudownemu ozdrowieniu” albo właśnie przypomina sobie, że uwielbia siedzieć w samochodzie i za nic w świecie nie chce z niego wyjść.

Pies wie, co robi. W gabinecie czeka go nie tylko cała gama nieprzyjemnych medycznych zapachów, obce ręce i spojrzenia, ale również masa narzędzi, do których psy raczej zaufania nie mają: od igieł po skalpele. Ale gdyby nasz pupil wiedział, co czekałoby go ze strony lekarza weterynarii w przeszłości – pędziłby do gabinetu i to w podskokach.

Mumie i pawiany

Starożytni Egipcjanie znani są dziś ze swojej zaawansowanej wiedzy medycznej. Okazuje się, że skomplikowanym zabiegom poddawani byli nie tylko ludzie, ale również ich zwierzęta. Nasza wiedza na ten temat pochodzi przede wszystkim z analizy zwierzęcych mumii oraz reliefów i malowideł. Zwierzęta były oczywiście mumifikowane, ale zazwyczaj w inny sposób niż ludzie. Jedną z najczęściej stosowanych metod było wykonanie u czworonoga wlewu doodbytniczego z olejku cedrowego oraz terpentyny. Substancje te powodowały rozpuszczenie narządów wewnętrznych, które po jakimś czasie (w formie płynnej) usuwano z ciała przez odbyt. Po zniszczeniu organów dokonywano odwadniania ciała natronem (mieszaniną węglanu sodu, dwuwęglanu sodu oraz chlorku sodu), a następnie owijano je bandażami. Zabiegi te wykonywano zazwyczaj na zwierzętach towarzyszących, których właściciel umarł – po jego śmierci uśmiercano również i jego ulubionego czworonoga, którego następnie poddawano mumifikacji. Jednak nie każde zwierzę było traktowane w taki sposób.  W odniesieniu do niektórych stworzeń (na przykład, ptaków, z których powszechnie wytwarzano mumie wotywne) stosowano tak zwany zabieg imersji, czyli zanurzenie całego zwierzęcia w gorącej mieszaninie żywicy, masy bitumicznej i smoły. Istnieją przesłanki, by sądzić, że zabieg ten mógł być wykonywany na żywych ptakach.

Ale Starożytny Egipt to nie tylko mumie. Egipcjanie, o czym była już mowa, lubili trzymać niektóre zwierzęta w celach towarzyskich. Najczęściej były to pawiany (dominowały dwa gatunki: Papio hamadryas oraz Papio anubis) oraz psy. O ile te ostatnie zazwyczaj świetnie się czują w towarzystwie człowieka i chętnie dostosowują się do jego wymagań, gorzej z pawianami. Nie każdy pawian zrozumie po dobroci, że jego imponujące kły nie powinny nigdy wpijać się w ciało właściciela. Dlatego kły usuwano. Wyrwanie zęba może się wydawać zwykłym zabiegiem. Ale kieł to nie jest „zwykły ząb”. Ekstrakcja kła uważana jest za jeden z najbardziej skomplikowanych stomatologicznych zabiegów weterynaryjnych, głównie ze względu na bardzo długi korzeń oraz duże ryzyko gwałtownego krwawienia. Starożytni Egipcjanie musieli dysponować nie tylko specjalistycznymi narzędziami, ale również wiedzą na temat tamowania krwotoków i zapobiegania infekcjom. Nie trzeba chyba dodawać, że ekstrakcja kła jest zabiegiem wyjątkowo bolesnym. Powstaje zatem pytanie – czy pawiany były poddawane znieczuleniu, a jeżeli tak, to jaka była jego skuteczność? Póki co, brak jednoznacznej odpowiedzi.

Babilońscy weterynarze

Starożytni Egipcjanie z powodzeniem nastawiali u swoich zwierząt towarzyszących nawet skomplikowane złamania spiralne, a także potencjalnie śmiertelne złamania żuchwy, co – jak dziś wiemy – wymaga nie tylko odpowiedniego podejścia chirurgicznego, ale również właściwego postępowania pooperacyjnego (zapobieganie zakażeniom, skarmianie pokarmem płynnym itp.). Prawdopodobnie dokonywali również zabiegów dekornizacji (czyli pozbawiania bydła rogów), a także umieli udzielać fachowej pomocy porodowej krowom. Nie istnieją jednak dowody na to, by leczeniem zwierząt zajmowała się inna osoba niż leczeniem ludzi. Odmiennie sprawy się miały na obszarze starożytnego Bliskiego Wschodu. Wiadomo dziś, że w Babilonii występował zawód lekarza weterynarii, a przynajmniej: „lekarza bydła bądź osłów”. Zajmował się on między innymi wspomnianą już dekornizacją.

Wydaje się, że poziom umiejętności chirurgicznych w Mezopotamii był niższy niż w Egipcie, ale istnieją dowody dużej troski o zwalczanie bólu – w tym bólu zabiegowego. Do tego celu stosowano między innymi: lulka, mandragorę, konopie indyjskie oraz wilczą jagodę. Były to jednak środki wykorzystywane podczas leczenia ludzi i nie ma dowodów na to, by również zwierzęta poddawane zabiegom chirurgicznym mogły z nich korzystać.

Mogłoby się wydawać, że sprawy miały się lepiej w starożytnej Grecji. Wykonywane wtedy zabiegi były pod wieloma względami zbliżone do dzisiejszych. Stosowano między innymi rutynową kastrację byków. Niestety, zalecenia dotyczące przygotowania do tego zabiegu (spisane przez Arystotelesa) nie zawierają ani słowa na temat znieczulenia. Zwierzę miało być mniej więcej w wieku jednego roku i należało je położyć na grzbiecie (co wymagało poskramiania przez więcej niż jedną osobę). Następnie nacinano mosznę, wydobywano jądra i przecinano powrózek nasienny, zaś mosznę pozostawiano.

Znacznie bardziej skomplikowanym od kastracji zabiegiem jest usuwanie jajników, co w starożytnej Grecji przeprowadzano na przykład u świń. I w tym przypadku brak opisów dotyczących anestezji. Przygotowanie do zabiegu obejmowało dwudniową głodówkę i podwieszenie za tylne kończyny. Otwierano jamę brzuszną za pomocą cięcia na linii podbrzusza, a następnie usuwano oba jajniki. Zabieg ten był również wykonywany u samic wielbłąda.

Opieka hipiatryczna

Zwierzętami, które w starożytności traktowano względnie najlepiej, były konie. Rzymianie, których wiedza hipiatryczna była dość zaawansowana, potrafili na przykład udzielać pomocy medycznej klaczom po trudnych porodach. W przypadku, gdy wskutek ciężkiego porodu doszło do wypadnięcia macicy, stosowano następującą metodę: zwierzę krępowano i układano na grzbiecie. Macicę obmywano letnią wodą i nacierano mieszaniną na bazie oleju oraz wina, a następnie dokonywano repozycji (czyli ponownego umiejscowienia macicy we właściwym miejscu). Ponieważ jednak po repozycji istnieje duże ryzyko ponownego wypadnięcia, do wnętrza tego narządu wprowadzano nadmuchany pęcherz (na przykład – świński), zaś wargi sromowe klaczy zszywano w taki sposób, by możliwe było stosowanie domacicznych wlewów wykonanych z roślinnych ekstraktów. Po dwunastu dniach zdejmowano szwy. Jakkolwiek opis ten nie brzmi przyjemnie, procedura ta przynajmniej u części klaczy kończyło się powodzeniem.

Zaawansowana wiedza lekarsko-weterynaryjna łączyła się z wiedzą hipiatryczną również w arabskim kręgu kulturowym, w którym konie były zwierzętami wysoko cenionymi. Podobnie jak w starożytnym Rzymie, prym wiodły zabiegi ginekologiczne oraz położnicze. Arabowie stosowali między innymi zabieg fetotomii czyli cięcia nienarodzonego płodu jeszcze w macicy klaczy. Techniki tej używano wtedy, gdy ciąża była powikłana, gdy istniały przesłanki, że poród zagraża życiu klaczy lub gdy płód był martwy. Ciężkie porody, które jednak miały szanse powodzenia, rozwiązywano często z zastosowaniem tak zwanych haków oczodołowych, czyli specjalnych przyczepów zahaczanych o oczodół płodu jeszcze w macicy klaczy. Haki te łączono ze sznurami lub łańcuchami, którymi wyciągano źrebię z dróg rodnych matki, gdy ta nie była w stanie samodzielnie wypchnąć go siłami parcia.

Ponieważ Prorok zabronił swoim wyznawcom kastrowania koni, Arabowie nie wykonywali raczej tego typu zabiegów, co nie znaczy, że nie potrafili ich wykonywać. W określonych przypadkach (na przykład po stwierdzeniu choroby jąder) kastrowano cenne konie. Zabieg ten wykonywano najczęściej poprzez zmiażdżenie powrózka nasiennego lub jąder.

Ku czystej chirurgii

W średniowieczu świecka wiedza medyczna musiała do pewnego stopnia mierzyć się z wiarą i przesądami. Po soborze laterańskim II w 1139 roku zabroniono zajmowania się chirurgią oraz medycyną zgodnie z postawą „Kościół wystrzega się krwi”. Wiedza na temat profesjonalnych zabiegów chirurgicznych i znieczulania poszła w niepamięć na wiele lat, a na pierwszy plan wysunęło się „leczenie” dzięki cudownym ozdrowieniom. Przykładem może być cud dokonany przez świętego Marcina z Tours, który aby pomóc chorej krowie musiał zetrzeć się z mocami piekielnymi i wypędzić z niej „złego ducha”. Opis tego zdarzenia zawiera informację, że po zakończeniu leczenia uszczęśliwiona krowa padła świętemu do stóp i całowała jego stopy.

Niektórzy praktykowali jednak medycynę świecką. Na przykład Hugon z Lucci (zmarły w 1252 roku) oraz jego syn – Teodorico de Borgognoni (1205-1298), który otrzymał od papieża nie tylko pozwolenie na leczenie ludzi, ale też zwierząt. Jego przełomowe poglądy skutkowały między innymi znieczulaniem koni przed zabiegami (lulkiem czarnym) oraz rezygnacją z „leczenia” ran za pomocą przyżegania i zalewania wrzącym olejem. Nie zgadzał się również z opinią, że ropienie jest „dobre dla gojącej się tkanki”, a przy zanieczyszczonych ranach zalecał oczyszczanie, przemywanie i częstą zmianę opatrunków. Takie postępowanie – zasadne z punktu widzenia współczesnej wiedzy medycznej – umożliwiło dalszy postęp. Niestety, praktyka analgetyczna i anestetyczna wciąż pozostawały w powijakach. Z zachowanych źródeł wynika, że jednym z zabiegów wykonywanych całkowicie bez znieczulenia było w owym czasie zrywanie puszki kopytowej u koni z ochwatem (zob. ramka).

Schyłek średniowiecza przyniósł pewien postęp w weterynarii. W XVI wieku alchemik Paracelsus, znany jako ojciec farmakologii nowożytnej, dokonał syntezy eteru, który wykorzystywał (jednak nie w celach leczniczych, ale eksperymentalnych) do anestezji ogólnej u ptaków. Niestety, potencjał znieczulający i usypiający eteru został zapomniany na wiele lat i jeszcze w XVII wieku pomimo postępu w chirurgii weterynaryjnej eliminacja bólu była dziedziną całkowicie pomijaną. Drugim słabym punktem ówczesnych zabiegów weterynaryjnych była profilaktyka powikłań. Choć w XVII wieku wykonywano wiele odważnych operacji, takich jak resekcja jelit bydła, repozycja jelit psów czy cięcie cesarskie u krów, wiele zwierząt padało po zabiegu wskutek nieprzestrzegania przez lekarza zasad aseptyki i antyseptyki.

Dopiero XIX wiek można określić mianem przełomowego dla chirurgii weterynaryjnej, ponieważ to właśnie w tym stuleciu zaczęto na poważnie traktować anestezjologię. Dla zwierząt oznaczało to i dobrą, i złą nowinę. Z jednej strony operowane były teraz z zastosowaniem nowych środków znieczulających lub usypiających, ale z drugiej strony – wiele z tych zabiegów miało charakter doświadczalny, jak w przypadku psów „znieczulanych” podczas operacji dwutlenkiem węgla (metoda nieskuteczna i obarczona wieloma powikłaniami). Znaczny postęp dokonał się dzięki odkryciu, że do anestezji bardzo dobrze nadaje się podtlenek azotu, który był po raz pierwszy stosowany eksperymentalnie u operowanych kotów.

Przełom w myśleniu o analgezji jako niezbędnym elemencie postępowania chirurgicznego dokonał się jednak nie za sprawą zwierząt, lecz dzięki… ciąży królowej Wiktorii, u której w 1853 roku lekarz John Snow dokonał podczas cesarskiego cięcia znieczulenia z zastosowaniem chloroformu. Wprawdzie substancja ta była wcześniej znana i stosowana u zwierząt podczas zabiegów, ale dopiero ciąża królowej zmieniła powszechny sposób myślenia o bólu operacyjnym. Przestano uważać go za nieodłączny element zabiegów, a zaczęto traktować jako coś, co należy bezwzględnie eliminować. Po tym wydarzeniu postęp dokonał się szybko również w kontekście operacji weterynaryjnych. W 1847 roku skonstruowano pierwszy aparat (ze specjalną maską) przeznaczony do znieczulania eterem koni podczas zabiegów, zaś w 1890 roku po raz pierwszy opublikowano przełomowy artykuł na temat metody znieczulania zwierząt za pomocą techniki intubacji dotchawiczej – stosowanej do dziś (autorem artykułu był profesor ze Lwowa: Stanisław Królikowski).

Dziś wydaje się nam oczywiste, że zwierzęta odczuwają ból w takim samym stopniu jak my. Jednak warto pamiętać, że jeszcze niedawno nawet wielcy myśliciele uważali je za bezrozumne i pozbawione emocji „żywe maszyny”. Obecnie wiemy, że liczy się nie tylko ból fizyczny, ale również emocjonalny oraz psychiczny, a także, że dobrostan to nie tylko jedzenie i schronienie, ale również odpowiednia jakość życia.

Korzystałam m.in. z Janeczek, M., Chrószcz, A., Ożóg, T., & Pospieszny, N. (2012). Historia weterynarii i deontologia. PWRiL, Warszawa.


Ochwat jest stanem zapalnym tworzywa kopytowego. Puszka kopytowa u konia oraz paznokieć u człowieka to twory homologiczne. W obu przypadkach wzrastająca warstwa rogowa jest martwa i nieunerwiona, jednak twarda płytka pozostaje w ścisłej łączności z macierzą tkankową. Co więcej, kopyto spełnia znacznie bardziej zaawansowane funkcje niż ludzki paznokieć i jest okolicą bardzo bogato ukrwioną oraz unerwioną. Szacowanie, jak bardzo dla konia może być bolesne zerwanie puszki kopytowej bez znieczulenia wymagałoby chyba wyobrażenia sobie, że cała dłoń człowieka pokryta jest dookoła jednym wielkim paznokciem, który zostaje nagle zerwany bez jakichkolwiek działań analgetycznych.

Marta Trzeciak
Skip to content