Siła dwóch sióstr – Wielkie Pytania

Siła dwóch sióstr

Natacha Henry, historyczka: Maria i Bronia Skłodowskie są dla mnie wzorem wykształconych kobiet. Nie ograniczały się do swojej pracy, chciały pchać świat do przodu.

SZYMON ŁUCYK: Pani książka „Uczone siostry” uświadamia nam, że w życiu polskiej noblistki niemal równie ważna jak jej mąż, Piotr Curie, była starsza siostra – Bronisława Dłuska. To ona, lekarka, dziś zapomniana, przetarła Marii drogę do Paryża i światowej kariery.

NATACHA HENRY: Bardzo często biografowie konstruują historię samotnych, wyjątkowych bohaterek. W ten sposób pomija się coś bardzo ważnego – solidarność ich otoczenia i kontekst historyczny epoki.

Dla większości Francuzów Maria i Piotr Curie to francuskie małżeństwo. Nie wiedzą, że Maria była Polką. Tym bardziej nie mają pojęcia o pozostałych członkach jej rodziny. Co prawda Ewa Curie, córka Marii i Piotra, w swojej biografii matki pisała o starszej siostrze – Broni, ale skupiała się na rodzinnych anegdotach. Ani ona, ani inni badacze nie wiązali Broni z działalnością naukową Marii. A przecież archiwa pokazują, że w każdym ważnym momencie obie siostry wszystko ze sobą dzieliły. Jak piszę w książce, ich więź była niezwykłą, nie tylko intymną, ale i naukową historią.

Maria Curie była najmłodszym dzieckiem państwa Skłodowskich – miała czworo rodzeństwa. Dlaczego zainteresowała Panią właśnie Bronisława?

W jednej z biografii Marii natrafiłam na informację, że jadąc na studia do stolicy Francji, dołączyła do swojej siostry Broni. Zaintrygowała mnie ta starsza o dwa lata siostra noblistki, o której nic nie słyszałam.

W rodzinie Skłodowskich nie zachowało się zbyt dużo informacji o Bronisławie. Korespondencja prywatna Broni i Marii, przechowywana przez jej córkę Ewę, zaginęła. Nie wiemy, co się stało z tymi rękopisami, choć fragmenty tych listów cytuje Ewa w biografii matki.

We Francji żyje jeszcze wnuczka Marii i Piotra – Hélène Langevin-Joliot. To jedyna żyjąca osoba, która pamięta Bronię. Mówiła mi, że jej ciotka przyjeżdżała przed II wojną światową do Francji i przywoziła swoim krewniakom polskie ludowe stroje dla dzieci. Zachowała w pamięci ciotkę jako bardzo energiczną osobę, co potwierdziło się w moich poszukiwaniach.

Zaskoczyło mnie to, że archiwa dotyczące Broni były bardzo rozproszone po wielu miejscach – szczególnie w Polsce, ale też we Francji. Niepublikowane dokumenty znalazłam m.in. w Muzeum Curie w Paryżu i Bibliotece Narodowej Francji. Z ­kolei w Muzeum Tatrzańskim natrafiłam na korespondencję między Bronią i Kazimierzem Dłuskimi a Marią Curie.

Gdyby nie Bronia, to młoda Maria do końca życia zostałaby guwernantką?

Obie siostry marzyły o studiach w Paryżu, były jednak ubogie. Zawarły więc umowę, którą nazywam najbardziej doniosłym paktem w historii nauki.

Szesnastoletnia Maria zaproponowała siostrze, że zatrudni się jako guwernantka w Warszawie i co miesiąc będzie jej wysyłać połowę swojej pensji. Dzięki temu Bronia pojechała do Paryża studiować medycynę, a potem została ginekologiem.

Bronia zrewanżowała się potem siostrze, gdy wraz ze swoim mężem Kazimierzem Dłuskim przyjęła do siebie Marię w Paryżu. Przyszła noblistka zamieszkała z małżeństwem jako studentka nauk ścisłych na Sorbonie.

Kiedy Bronia zaczęła paryskie studia, na Sorbonie studiowało niewiele kobiet, w większości były to cudzoziemki. Podaje Pani, że w 1887 r. na medycynie było 114 kobiet, w tym 70 Rosjanek i 20 Polek, a tylko 12 Francuzek. Skąd aż tyle Słowianek na medycynie?

W Królestwie Polskim kobiety nie miały wówczas prawa do studiowania. Wśród Rosjanek liczne były studentki pochodzenia żydowskiego, które wyjeżdżały w obawie przed pogromami.

Co istotne, rodzice polskich studentek, zwykle wykształceni, traktowali jednakowo edukację dziewcząt i chłopców. Nie wahali się zachęcać swoje córki do kształcenia się za granicą. A było to przecież duże wyzwanie: sama podróż pociągiem z Warszawy do Paryża, jak w przypadku Broni, trwała prawie trzy doby. Było to pokolenie dzielnych kobiet.

Polki miały w Paryżu reputację bardzo poważnych, sumiennych studentek. Nie przepuszczały pieniędzy na zabawy i bale. Głównie dlatego, że były na ogół biedne i musiały ciężko pracować; ich rodziny dokonywały dużych poświęceń, żeby wspierać je finansowo.

Z drugiej strony, na Sorbonie było mało Francuzek, gdyż edukacja dziewcząt była u nas zapóźniona – dopiero w 1880 r. formalnie otwarto szkoły średnie dla dziewcząt. Dla Francuzki zostanie w tamtym okresie lekarzem było niemal równie realne co lot na Księżyc.

Słynny wówczas neurolog, profesor Charcot, ostrzegał, że kobiety są zbyt delikatne, aby znieść widok krwi w trakcie operacji chirurgicznej. Co więcej – pisze Pani w książce – na widok studentek ich koledzy z medycyny na Sorbonie gdakali jak kury lub… obrzucali je jabłkami.

Bronia i Maria, jak i inne paryskie studentki, były otoczone mizoginami. Wydziały medyczne we Francji powoli i z wielkim trudem godziły się z myślą o dopuszczeniu kobiet na studia. Wielu wykładowców twierdziło, że uniwersytet nie jest dla nich właściwym miejscem i że jeśli poświęcą się nauce, to zostaną starymi pannami.

W tamtej epoce Polki były wolne od wielu problemów typowych dla Francji, bo w ich rodzinach nie zniechęcano ich do studiowania. Wychowane przez rodziców w duchu równości, Polki musiały być więc zdumione, kiedy po przybyciu do kraju rewolucji i praw człowieka mężczyźni witali je uwagami w rodzaju: o, jakie wy śliczne jesteście…!

Francja była w końcu XIX w. krajem bardzo katolickim i konserwatywnym. Dopiero później ruch feministyczny zmienił tę sytuację.

Jakimi matkami były siostry Skłodowskie? Miały czas dla dzieci?

Maria miała z Piotrem dwoje dzieci – Irenę i Ewę. Była bardzo oddaną matką. Brdzo zaangażowała się w edukację swoich córek. Wraz z grupą przyjaciół, także profesorów Sorbony, stworzyła rodzaj spółdzielni szkolnej, aby zapewnić córkom wysoki poziom nauczania. To była bardzo odważna decyzja. Wspólnymi siłami dorośli uczyli swoje dzieci w nowatorski sposób. Dopiero po dwóch latach tej przygody edukacyjnej Maria wysłała córki do zwykłej szkoły. Wybrała dla nich potem jedyną świecką szkołę dla dziewcząt we Francji – gimnazjum Sévigné. To szkoła wyjątkowa także dlatego, że program nauczania był taki sam dla chłopców i dziewcząt.

Można sądzić, że wzorem dla szkoły Marii był tajny Uniwersytet Latający, do którego chodziły w młodości obie siostry Skłodowskie. Także córka Broni, Helena, pobierała lekcje w domu, a nie w szkole.

Maria i Bronia, jak wiele ówczesnych kobiet z zamożnych rodzin, korzystały w karmieniu dzieci z pomocy mamek. Maria chciała sama karmić Irenę, ale jej zdrowie było zbyt słabe, więc zatrudniła kogoś do pomocy. Córkami Marii zajmował się z wielkim zaangażowaniem jej teść, były lekarz. Był świetnym dziadkiem, właściwie to on wychował Irenę. Dzięki niemu Maria i Piotr mogli spędzać tak wiele czasu w laboratorium.

Obie uczone siostry poślubiły ludzi nietuzinkowych: Maria – naukowca Piotra Curie, a Bronia – Kazimierza Dłuskiego, barwną postać: lekarza, rewolucjonistę, społecznika, dyplomatę… W książce odkrywa Pani na nowo zasługi Dłuskich dla polskiej medycyny i życia społecznego.

Kazimierz Dłuski działał na wielu polach: jako lekarz-społecznik walczył z gruźlicą, za młodu był socjalistą, współtworzył Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, brał udział w konferencji pokojowej w Wersalu. Znał blisko wielu ważnych ludzi: Ignacego Paderewskiego, Henryka Sienkiewicza, Józefa Piłsudskiego. Także Włodzimierza Lenina, któremu nawet pomógł wydostać się z austriackiego aresztu jeszcze przed wybuchem I wojny światowej.

Po powrocie z Paryża w 1902 r. Bronia i Kazimierz Dłuscy osiedli w Zakopanem i zbudowali największe wtedy na ziemiach polskich sanatorium dla chorych na gruźlicę w Kościelisku. Zwiedziłam to miejsce w czasie pracy nad książką. W sanatorium mieści się dziś wielki, dość surowy hotel. Jego dyrektor zaprowadził mnie do piwnicy, pokazał zdjęcia dawnych wnętrz, potem zniszczonych, z czasów pierwszych właścicieli. Na murach budynku zamieszczono tabliczkę upamiętniającą wizytę Marii Curie w tym miejscu.

Dłuscy zaangażowali się bardzo mocno w lokalne życie Zakopanego – współtworzyli też Muzeum Tatrzańskie. Naukowcy tamtych czasów nie zamykali się w wieży z kości słoniowej. To było typowe dla epoki: ludzie nauki uczestniczyli w życiu społecznym, artystycznym, także politycznym – tak było i w przypadku Dłuskich, i Marii Curie.

Rzadko mówi się o tym, że Maria Curie brała udział w pracach Ligi Narodów po I wojnie światowej. Była rzeczniczką naukowej współpracy na świecie w epoce, kiedy konferencje międzynarodowe były dla naukowców czymś wyjątkowym. Także w tej dziedzinie stała się pionierką.

Maria miała ogromne szczęście spotkać Piotra, który był odpowiednikiem postępowych Polaków, takich jak Dłuski. Pochodził z wyzwolonej świeckiej rodziny. Jego ojciec był lekarzem, który pomagał bezpłatnie bojownikom Komuny Paryskiej, a w jego rodzinie panowało rzadkie wówczas przekonanie o równouprawnieniu kobiet i mężczyzn.

Ale gdyby Maria poślubiła kogoś innego? Łatwo wyobrazić sobie, że usłyszałaby wtedy: zostaw tę naukę i zajmij się wreszcie domem, rodziną!

W książce przypomina Pani słabo znany rozdział biografii Marii: w czasie I wojny światowej organizowała polową radiologię i sama wielokrotnie jeździła na front. Zresztą pojazdy przewożące mobilne aparaty rentgenowskie przeznaczone do prześwietlania żołnierzy nazwano potem właśnie „małe Curie”.

Nawet wtedy Maria zmagała się z mizoginią. Nie pomogło jej to, że miała już na koncie dwie Nagrody Nobla i że reprezentowała Czerwony Krzyż. Kiedy pojawiała się, żeby prześwietlać żołnierzy, mówiono jej: kobieta na froncie? To niemożliwe!

W tym samym czasie Bronia-lekarka wraz z mężem zamienili sanatorium w szpital wojskowy. Leczyli tam także rannych legionistów. Tak więc obie oddalone od siebie siostry angażują się w medyczną pomoc: jedna we Francji prześwietla rannych, druga opatruje żołnierzy w Polsce.

Siostry Skłodowskie są dla mnie wzorem wykształconych kobiet. Nie ograniczały się do swojej pracy, ale chciały pchać świat do przodu: medycynę, sprawy społeczne, humanizm, współpracę międzynarodową.

Co było największym zawodowym osiągnięciem Broni?

Wzniesienie Instytutu Radowego przy ulicy Wawelskiej w Warszawie, który został otwarty w 1932 r. [dziś część Centrum Onkologii – Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie – red.]. Badano w nim i leczono choroby nowotworowe. Właśnie Broni, lekarce, Maria powierzyła pod koniec życia nadzór nad jego budową. Dziś na parterze, po lewej stronie, w budynku instytutu upamiętnia to sala im. Bronisławy Dłuskiej, gdzie można zobaczyć fotografie obu sióstr.

W warszawskich archiwach odnalazłam listy dotyczące powstawania instytutu w Warszawie, wymieniane przez Bronię z sekretarką Marii.

Mówimy o nauce, medycynie i działalności społecznej, ale z Pani książki wynika, że starsza siostra była dla Marii oparciem w najtrudniejszych chwilach życia…

Pisząc tę książkę, myślałam o mojej najlepszej przyjaciółce od czasów nastoletnich. Za każdym razem, gdy nadchodzi burza, zawsze jest obok mnie. Tak jak Bronia obok Marii.

W czasie pracy nad książką wstrząsnęło mną odkrycie, że Maria Curie była normalną kobietą. Także wielki naukowiec o ascetycznym usposobieniu przeżywa okropne chwile, kiedy nie jest w stanie iść do laboratorium.

Po powrocie Dłuskich z Paryża do Polski Maria pisze do Broni: „Wraz z Wami obojgiem straciłam wszystko, na czym mi zależało w Paryżu, oprócz mojego męża i dziecka. Teraz mam wrażenie, że Paryż nie istnieje”. Potem, kiedy Piotr Curie zginął w wypadku, Maria się załamała. Szczęśliwie znowu Bronia pojawiła się od razu, żeby się nią zająć. Podobnie było później, kiedy wybuchł we Francji skandal wokół związku Marii z Paulem Langevinem. Jest wtedy w strasznej sytuacji, wdowa z dwójką dzieci, cała francuska prasa ultraprawicowa robi na nią niebywałą nagonkę.

W obliczu tej katastrofy Maria bije się z myślami, czy jechać do Szwecji po odbiór drugiej Nagrody Nobla. I co wtedy robi Bronia? Mówi po prostu: „Chodźmy kupić sukienkę i jedźmy do Sztokholmu”. Ten szczegół najlepiej ujmuje siłę więzi dwóch sióstr. ©

NATACHA HENRY jest francuską historyczką i eseistką, absolwentką London School of Economics oraz Sorbony. Autorka biografii wybitnych kobiet. Jej książka „Uczone siostry” (wydana po polsku w 2016 r. w przekładzie Anny Broczkowskiej-Nguyen) otrzymała we Francji nagrody, m.in. Prix Marie Curie 2017.

 

NOBLOWSKA FAMILIA

RODZINA CURIE jest fenomenem na skalę światową. Owszem, zdarzało się, że dwie osoby w jednej rodzinie otrzymały Nagrody Nobla – jak choćby William Henry Bragg i jego syn, William Lawrence Bragg, którzy wspólnie otrzymali Nagrodę w dziedzinie fizyki w 1915 r. za wynalazek spektroskopu, albo bracia Jan i Nikolaas Tinbergen, którzy niezależnie od siebie odebrali Nagrody w dziedzinie, odpowiednio, ekonomii oraz medycyny i fizjologii. Nic jednak nie może się równać z przypadkiem rodziny Curie.

Piotr Curie i Maria ­Skłodowska-Curie otrzymali łącznie Nagrodę Nobla z fizyki w 1903 r. za badania nad radioaktywnością. Ogłaszając tę Nagrodę, prezydent szwedzkiej Akademii Królewskiej stwierdził, że jest to nie tylko „znakomita ilustracja starego powiedzenia »coniuncta valent«, w jedności siła”, ale ponadto, jako „uczona para reprezentująca różne narodowości”, profesor i madame Curie stanowią „szczęśliwy omen dla ludzkości”. Maria została ponownie nagrodzona przez Akademię w 1911 r., za odkrycie radu i polonu, co stanowiło pierwszy w historii tej nagrody – i do dzisiaj jeden z zaledwie czterech takich – przypadek podwójnego laureata. To był jednak dopiero początek kariery rodziny Curie.

Pierwsza córka państwa Curie, Irena, wraz z mężem Frédérikiem Joliotem (który przyjął po żonie nazwisko, stając się Frédérikiem Joliot-Curie) otrzymali w 1935 r. Nagrodę Nobla z chemii za badania nad sztucznie wytworzonymi izotopami radioaktywnymi. Ówczesny prezydent Komitetu Noblowskiego, W. Palmaer nie mówił już o powiązaniach rodzinnych laureatów, jednak zażartował sobie, że o ile alchemicy przez wieki próbowali przemienić bezwartościowe metale w złoto, małżeństwo Joliot-Curie skutecznie przemieniło lata pracy nad pierwiastkami chemicznymi w złoty medal szwedzkiej Akademii.

Druga córka państwa Curie, Ewa, nie wybrała kariery naukowej. Nie uniknęła jednak „przekleństwa noblowskiego” – jej mąż, Henry Richardson Labouisse, dyplomata i działacz polityczny, odbierał w 1965 r. Pokojową Nagrodę Nobla w imieniu UNESCO.
©ŁL

Skip to content