Stoicyzm szkiełkiem i okiem – Wielkie Pytania

Stoicyzm szkiełkiem i okiem

Współczesna wiedza o działaniu ludzkiego umysłu potwierdza to, o czym Marek Aureliusz, Epiktet i Seneka pisali przed wiekami.

Stoicyzm wraca. W wielkim stylu. O stoikach na pewno słyszeliście, może pamiętacie Marka Aureliusza („Dobranoc Marku, lampę zgaś…”), a może licealne lekcje polskiego, gdzie zwyczajowo wspomina się o stoicyzmie przy Kochanowskim („Nigdy nie zabłądzi / Kto tak umysł narządzi / Jakoby umiał szczęście i nieszczęście znosić”). Nieraz używacie frazy „stoicki spokój”, która każdemu przydaje się w życiu, zwłaszcza za koronawirusa. Ale uwaga! Stoicyzm to nie przebitki szkolnej pamięci i nie przedmiot studiów dla wychudzonych doktorantów. Stoicyzm przeżywa dziś drugą młodość (albo i trzecią — choć lepiej powiedzieć, że jest wiecznie młody). Stoicyzm pomaga dzisiaj wszystkim od prawej do lewej, od straumatyzowanych weteranów i nieuleczalnie chorych, przez przysłowiowych CEO największych firm, po nas, zjadaczy chleba, płatników PIT.

Stoicyzm reformowany

W czym stoicyzm pomaga? W szczęściu. Stoicyzm uczy, że prawdziwe szczęście osiąga ten, czyje szczęście jest niezależne od szczęścia zewnętrznego. Mówiąc zaś bez przewrotek: stoicyzm to sztuka budowania satysfakcjonującego życia, opartego o własną sprawczość i moralną autonomię (żeby nie powiedzieć „własną cnotę”), a niezależnego od wyroków losu. Postawa stoicka jest całością. Pomaga nam poradzić sobie z naszym własnym życiem, jak i ze światem wokół nas, jak też z relacjami z bliźnimi (zawsze niełatwymi).

Gwoli wyjaśnienia i uwiarygodnienia zaznaczę krótko, że mam nieskromny zaszczyt być jednym z ideologów (względnie apostołów) dzisiejszej odnowy stoicyzmu. Napisałem o nim kilka książek, stworzyłem pojęcie stoicyzmu reformowanego, promuję go w internecie. Ale dzisiaj nie będę go wyjaśniał od zera, nie będą pokazywał jak zacząć. Dzisiaj chciałbym na niego spojrzeń szkiełkiem i okiem, czyli od strony naukowej.

Z przyjemnością zacznę od tego, że wolno tutaj skorzystać z magicznej frazy naszych czasów i powiedzieć, że „są badania na to”, że stoicyzm działa. Stoicyzm to nie jest żaden pop‑mistycyzm, czy inna szarlataneria. My, dzisiejsi stoicy, mamy tę satysfakcję, że współczesna wiedza o działaniu ludzkiego umysłu potwierdza to, o czym Marek Aureliusz, Epiktet i Seneka pisali przed wiekami. To dzisiaj da się zmierzyć, że kto stosuje negatywną wizualizację (praemeditatio malorum – „uprzedzaj nieszczęście”), kto unika nadmiernych porównań z innymi, kto stara się kontrolować swoją wewnętrzna narrację („żyjemy wyobrażeniami”), tego poczucie satysfakcji z życia będzie wyższe niż u tych, którzy tego nie robią. Można więc śmiało powiedzieć, że kto chce mieć naukowe podejście do życia, ten powinien być stoikiem. Ale nie tylko to. Stoicka postawa wobec życia daje dobry wgląd na temat roli i znaczenia nauki w dzisiejszym życiu. Wgląd ten będzie ważny nawet dla tych, którzy wobec samego stoicyzmu pozostaną sceptyczni.

Zgodnie z naturą?

Jedną z fundamentalnych zasad starożytnego stoicyzmu była „zgodność z naturą”. Dawni stoicy uważali, że świat jest urządzony rozumnie, że jest w nim plan, cel i wewnętrzna harmonia, którą to harmonię trzeba odnaleźć, zrozumieć i się z nią zestroić. To była — w największym skrócie — droga człowieka do szczęśliwego życia. Kluczową zasadą życia było więc „żyj zgodnie z naturą”, a niektórzy powiedzieliby wręcz, że cały stoicyzm daje się z tej frazy wywieść. Trzeba żyć zgodnie z naturą, a cała reszta z tego wyniknie. Natura była z definicji dobra — jak pisał Marek Aureliusz „nic nie jest złe, co jest zgodne z naturą”. Echo tego myślenia ciągle rezonuje w naszym języku. Kiedy słyszymy, że to czy tamto jest „zgodne z naturą”, to wciąż czujemy w tych sformułowaniach jakiś ton aprobaty, pozytywności. Nikt przecież nie mówi, że coś jest naturalne, żeby przekonywać, że jest złe.

Problem polega na tym, że idea „zgodności z naturą” (i pojęcie natury w ogóle) była — być może — jasna i oczywista w czasach Marka Aureliusza, ale dzisiaj już taka nie jest. Minęło dwa tysiące lat, a świat się ogromnie i pod każdym względem zmienił. Nieporównanie lepiej go dziś rozumiemy (co oczywiście nie znaczy, że rozumiemy wszystko) i nieporównanie bardziej umiemy go kształtować (co oczywiście nie znaczy, że potrafimy wszystko). Powstaje więc elementarna wątpliwość, czy da się dziś serio traktować „naturalność” jako drogowskaz etyczny. Bo jak by to właściwie miało wyglądać?

Czy naturalny miałoby znaczyć „zgodny z wrodzonymi dążeniami naszej biologicznej konstytucji jako Homo sapiens”? Jeżeli tak, to jako żywo powinniśmy nie chcieć iść za tą naturą, bo wiemy z historii aż za dobrze, ile destrukcyjnych skłonności się w niej kryje. Wojny i ludobójstwa to oczywiste przykłady, ale przecież i w bardziej umiarkowanej, jednostkowej skali, trudno dziś serio powiedzieć, że chcemy być właśnie tacy jakimi nas stworzyła Matka Ewolucja. Oznaczałoby to przecież pogodzenie się z całą masą spraw,  z którymi godzić się właśnie nie powinniśmy, począwszy od ssaczej optyki, która chce się skupiać na czubku własnego nosa, przez całą masę błędów poznawczych zapisanych w naszym umyśle, po odziedziczony po przodkach kołowrotek hedoniczny spod znaku „ciągle mało”, który utrudnia znalezienie satysfakcji w czymkolwiek.

Z drugiej strony, w świecie po Oświęcimiu, Hiroszimie, Kołymie i Rwandzie, jakoś trudno jest mówić, że świat jest z natury dobry, racjonalny i uporządkowany. Radykalne zło, które znamy z historii, burzy ten obrazek i sprawia, że wątpliwy wydaje się sam pomysł, żeby w metafizycznej strukturze świata szukać drogowskazu na życie. Jaśniejsza strona medalu też przynosi cały szereg pytań, na które nigdy nie będzie sensownej odpowiedzi. Naturę — czymkolwiek i jakakolwiek ona jest — umiemy przecież dzisiaj w niemałym stopniu zmieniać i kształtować. Wypada więc spytać, czy okulary na nosie są naturalne? A czy człowiek żyjący z sercem innego człowieka w piersi jest „w zgodzie z naturą”? A smartfon? A internet? Jasne jest, że takie stawianie sprawy donikąd nie prowadzi.

A i to jeszcze nie koniec, bo kategoria natury może być też po prostu groźna. Niejeden raz w historii była przecież wykorzystywana by dowodzić, że takie czy inne nacje, rasy, czy orientacje seksualne są „z natury” gorsze. Skutki były oczywiście zawsze katastrofalne. Sam ten ostatni wątek wystarczy, by chcieć pojęcia natury unikać.

Ale czy da się jej uniknąć? Czy da się mówić o stoikach bez odniesienia do natury? Uważam, że tak. Więcej, uważam, że należy. Uważam, że to właśnie jest odpowiedzialna i uczciwa intelektualnie droga. I ją właśnie wytyczam w stoicyzmie reformowanym. Ale uwaga! Owszem, uważam, że do samego terminu „natura” nie należy się odwoływać (bo to, jak starałem się pokazać, więcej zaciemnia niż wyjaśnia), ale na głębszym poziomie nie chodzi tu o jakieś brutalne w swej prostocie zerwanie z tą tradycją myślenia, ale o opowiedzenie jej na nowo, w dzisiejszym języku i dzisiejszych pojęciach. Opowiedzenie jej tak, żeby nie wplątać się w problemy opisane wyżej. Uważam, że jest to możliwe. I tu właśnie przychodzi w sukurs tytuł naszego działu – czyli nauka.

Fakty nauki

Chodzi tu o naukę – dla porządku – we współczesnym znaczeniu tego słowa, rozumianą jako system i metodologia wiedzy, tak jak zostały one ukształtowane w ostatnich trzech czy czterech stuleciach na podwalinach położonych przez Kartezjusza, Galileusza, Newtona i innych. Rzecz jasna, nauka w tym rozumieniu nie istniała w czasach starożytnych, więc pytanie jak dzisiejszy stoicyzm ma zdefiniować swój stosunek do nauki jest pytaniem otwartym. I otwiera ono drogę do solidnej reinterpretacji pojęcia „natury”.

Jakby to wyglądało? Przede wszystkim nie można się dać łatwym pułapkom. Nic nie wniosłaby interpretacja, że „zgodne z naturą” to znaczy „zgodne z prawami przyrody”, tak jak je bada matematyka, fizyka czy chemia. To by byłoby bez sensu, bo „żyj zgodnie z naturą” znaczyłoby tyle co „nie łam twierdzenia Pitagorasa i pierwszej zasady termodynamiki” – trudno to uznać za etyczny drogowskaz. Co więcej, jeżeli „wszystko jest dobre, co zgodne z naturą”, to wychodziłoby na to, że złe są jedynie… cuda, rozumiane jako zawieszenia praw przyrody. Ewidentnie jest to ślepa uliczka.

Jaka będzie ta właściwa? Zmarły przed dwoma laty profesor Lawrence Becker, jeden z pionierów dzisiejszego stoicyzmu, zaproponował, żeby „naturalny” odczytywać jako „zgodny z faktami”. Zalecenie życia zgodnego z naturą przekładałoby się więc na „żyj zgodnie z faktami”… co nadal wydaje się nieco mętne. Sprawy się wreszcie rozjaśnią, gdy odczytamy to jako „żyj w oparciu o fakty”.

Ta ostatnia formuła jest bliska znanej skądinąd idei evidence-based policy. Jest to koncepcja, że prawodawstwo, ale i szerzej, decyzje i kierunki działań instytucji publicznych, nie powinny być oparte o czyjeś widzimisię, ani o „zdrowy rozsądek”, tylko o obiektywną wiedzę naukową. Przykładowo, jeżeli państwo chciałoby zmniejszyć ilość ofiar wypadków drogowych, to nie powinno zaklinać rzeczywistości, czy spełniać życzenia lobby takiego lub innego, tylko wdrożyć środki, o których empirycznie wiadomo (choćby z innych krajów), że działają. Poniekąd podobnie wygląda to w reformowanym stoicyzmie. Trzeba bazować na faktach i na wiedzy, a nie na pobożnych życzeniach, czy mrzonkach.

Chodzi tu o to, żeby podstawą naszych decyzji etycznych i praktycznych wyborów była możliwie rzetelna i pełną wiedza o świecie. Oczywiście, pełna ani pewna ona nigdy nie będzie, ale im więcej wiemy o faktach, które zachodzą w świecie (pamiętajmy Wittgensteina: świat jest wszystkim, co jest faktem) i o prawach rządzących światem, tym lepiej. Pytanie oczywiście skąd mamy te wiedzę czerpać? Odpowiedź: z nauki.

W dzisiejszym świecie to nauka jest jednym z najważniejszych (choć nie jedynym) dostarczycieli wiedzy o świecie. Wiedza naukowa jest dla stoika niejako „danymi wejściowymi” we wszelkim procesie decyzyjnym. To ona dostarcza kontekstu, w ramach którego podejmowane są konkretne decyzje. Etyka stoicka od zawsze była sztuką życia, realnego funkcjonowania tu i teraz, w tym życiu, na tej ziemi. Nigdy była oderwaną abstrakcją, czy akademickim gdybaniem w bezcielesnej próżni. W XXI wieku to właśnie wiedza naukowa jest tym łącznikiem, który spina nasze wybory etyczne z rzeczywistością. To na podstawie wiedzy naukowej powinniśmy decydować, czy dziecko zaszczepić, czy też leczyć je jak znachorka Rozalkę w nowelce Prusa (przypomnę: ośmiolatkę wsadzono do pieca, żeby „zadać na dobre poty”, dziecko zmarło). Odpowiedź wydaje się niby oczywista, ale przecież nie bierze się z kosmosu. Bierze się z wiedzy naukowej. I nie ma racjonalnej decyzji bez oparcia się o nią.

Można więc powiedzieć, że stoicyzm reformowany jest filozofią niejako podwójnie naukową, tak na „wejściu”, jak i na „wyjściu”. Na „wejściu” opieramy wszelkie nasze rozumowania i decyzje na możliwie kompletnej wiedzy, a na „wyjściu” okazuje się, że skuteczność stoickich rad znajduje potwierdzenie we współczesnych badaniach psychologicznych. Takie spojrzenie na „zgodność z naturą” staje się nie tylko bardzo sensowne, ale i bardzo aktualne.

Sojusznik, nie zbawca

Warto też zauważyć, że wynika stąd nieoczywiste kryterium, dzięki któremu możemy odróżnić stoików od niestoików. Już starożytni wiedzieli, że w praktyce takie rozróżnienie może być zaskakująco trudne — to jeden z tak zwanych paradoksów stoickich. Dzisiaj mamy ciekawe kryterium przez zaprzeczenie: stoikiem nie jest ten, kto zaprzecza, czy nie wierzy nauce. Nie wierzysz w skuteczność szczepionek i kulistość Ziemi? Wybacz, stoicyzm chyba nie jest dla ciebie.

Ale uwaga, to nie działa w drugą stronę. Nie wystarczy zaufać nauce, żeby być stoikiem. Żeby nim zostać, trzeba jeszcze tę wiedzą naukową potraktować w odpowiedni sposób. Trzeba — i to dopiero jest sedno stoicyzmu — traktować ją jako substrat do rozumowań etycznych i praktycznych decyzji. To dopiero one czynią stoikiem, a konkretnie: stoikiem jest ten, kto buduje w sobie trwałą dyspozycję (starożytni powiedzieliby, że cnotę) do podejmowania właściwych decyzji na podstawie zgromadzonej wiedzy. Rola nauki jest jasno określona. Nauka wiele pomoże, ale ostatecznie nic za nas nie zrobi. Ona jest tylko (i aż) dostarczycielką wiedzy, zasobem danych wejściowych do rozumowań etycznych.

To jest bardzo ważny punkt. Surowych danych wejściowych nie można utożsamiać z decyzjami, które na ich podstawie trzeba podjąć. Wyborów nikt za nas nie dokona i nikt z nas nie zdejmie odpowiedzialności. A już na pewno nie zrobi tego nauka, bo ona po prostu nie od tego jest. To się dzieje tak w makro-, jak i w mikroskali. Nauka pozwala zbudować bombę atomową, ale nie powie czy i jak jej używać (względnie, nie używać). Nauka pozwala stworzyć szczepionki, ale nie podejmie za nas decyzji politycznych, które udostępnią je wszystkim mieszkańcom globu. Nauka nie zmusi nikogo by uwierzył, że Ziemia jest kulista, bo ona nie zajmuje się zmuszaniem kogokolwiek do czegokolwiek.

Jak to wygląda w praktyce? Fakty empiryczne są takie, że stoickie zasady życia działają i mogą znacząco poprawić nasze ogólne zadowolenie z tegoż życia. Jednak te fakty same z siebie nie zmuszą nikogo by te zasady stosować (to też ważny aspekt reformowanego stoicyzmu: jest on miększy niż oryginał, mniej potrząsa człowiekiem, mniej zmusza). Skorzystanie z nich jest naszym wyborem (i naszym wysiłkiem), który zachodzi na poziomie etycznym, ponad tymi danymi wejściowymi, których dostarcza nauka. Chciałoby się powiedzieć, że świadomość tej różnicy oznacza zdrowy stosunek do nauki.

I o tym właśnie przypomina perspektywa stoicka. Nauka będzie nam nieskończenie pomocna i niezastąpiona, jeżeli będziemy z niej właściwie korzystać. Mamy doceniać, korzystać i uwzględniać wszystko co ona ma do nam zaproponowania. Wszystko, czego damy się rady się od niej nauczyć, powinniśmy włączyć do naszych danych wejściowych, na podstawie których podejmujemy decyzje. Ale jest i druga strona medalu, ta mniej oczywista. Otóż nauka jest kluczowym pomocnikiem, ale nie jest zbawcą na białym koniu.

W XXI wieku musimy się już na dobre pożegnać z pozytywistyczno-scjentologicznymi naiwnościami. Musimy odłożyć do muzeum wiarę w naukowo-technologiczne perpetuum mobile, które zbawi nas — jako gatunek czy jako jednostki — bez wysiłku z naszej strony. Taka wiara jest krótkowzrocznością i pomieszaniem pojęć. Jest postawą niestoicką, ale i nienaukową, bo kto zakłada, że nauka ocali nas sama z siebie, ten nie rozumie jak ona działa i jakie ma ograniczenia. Nauka nie jest bóstwem, do którego wystarczy przylgnąć, a ono rozwiąże wszystkie nasze problemy. Nie rozwiąże. Musimy je rozwiązywać sami — bo etycznej odpowiedzialności nikt i nic z nas nie zdejmie. Ten morał obowiązuje wszystkich, stoików i niestoików, wiernych czytelników działu „Nauka”, ale i tych, którzy wciąż nie mogą się pogodzić z lotem Apolla i ekspresją genu.

Publikacja sfinansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „DIALOG” w latach 2016-2019

Skip to content