Test Rorschacha, czyli czy psychologowie dają plamę?
W znanym, zwłaszcza młodszemu pokoleniu filmie Strażnicy (Watchmen) widzowie spotykają się z intrygującą postacią Rorschacha, występującego w kostiumie, na którym pojawiają się nieregularne plamy atramentowe. Ta tragiczna postać jest bezpośrednim nawiązaniem to jednego z najbardziej znanych w kulturze masowej psychologicznych testów projekcyjnych – tzw. testu Rorschacha, wykorzystywanego m.in. w diagnozach sądowych.
W uproszczeniu test Rorschacha polega na prezentowaniu badanemu szeregu obrazków przypominających symetryczne plamy atramentowe, i na podstawie ich ustnej interpretacji wnioskowaniu o cechach mentalnych badanego. Sam bohater w jednej ze scen filmu zostaje poddany badaniu takim testem i widz może zaobserwować strumień myśli towarzyszący projekcji, co ma sugerować, że skojarzenia wywołane testem prawidłowo identyfikują jego cechy osobowości. Bohater jest jednak w stanie zmanipulować wynik badania, podając odpowiedzi kompletnie nieadekwatne do owych skojarzeń. Przy czym filmowy Rorschach jest nieprzeciętnym super-bohaterem. Przeciętny śmiertelnik zostałby zapewne prześwietlony na wylot przez psychologa, który sprytnie interpretując podane skojarzenia dotarłby tym samym do najgłębiej skrywanych, może nawet nie uświadamianych pokładów osobowości badanego. W ten sposób popkultura wzmacnia postrzeganie psychologa jako prawie-wszechwiedzącego szamana. A szamani są nam potrzebni – wiedząc więcej, zdają się wskazywać na ukryty porządek świata.
Omawiany test jest jednym z najbardziej znanych testów projekcyjnych (czyli takich, w których badany nadaje konkretne znaczenie wieloznacznemu bodźcowi, co ma odkrywać nieuświadomione cechy jego osobowości), powszechnie stosowanych w psychologii; jest nadal wykorzystywany w praktyce klinicznej, mimo że liczy sobie prawie 100 lat. Czy rzeczywiście test Rorschacha posiada taką moc przenikania naszych umysłów? W niedawno wydanym drugim tomie książki Zakazana psychologia, dr Tomasz Witkowski krytykuje zarówno sam test jak i sposoby jego wykorzystywania, uznając uzyskiwane wyniki nie tylko za nietrafne, ale wręcz szkodliwe, zwłaszcza jeśli zależy od nich skazujący wyrok niezawisłego sądu. Jaka jest zatem faktyczna naukowa wartość diagnostyczna takich narzędzi? Zanim przejdę do omówienia poglądów Witkowskiego oraz innych psychologów, na których się powołuje, pozwolę sobie na kilka słów wprowadzenia bardziej ogólnej natury. Zastanówmy się przez chwilę jaką faktycznie nauką jest psychologia i jakie metody, w oparciu o jakie kryteria, możemy uznać za skuteczne lub trafne.
Czy psychologia jest nauką?
Stwierdzenie, że wszystkie nauki wywodzą się z filozofii, jest trywialne (oczywiście prawdziwe, choć może nie wszyscy by się z tym zgodzili). Kiedy powstają pierwsze współczesne teorie psychologiczne (ok. II połowy XIX wieku), fizyka, będąca podstawowym wzorcem nauk, jest już dobrze ugruntowana i ma wypracowaną metodologię. Jej kluczowym elementem jest sformułowanie hipotezy badawczej, odpowiednio skonkretyzowanej, najlepiej opisanej językiem matematyki, nadającej się do testowania empirycznego poprzez obserwacje lub eksperyment. W ten sposób powstawały najważniejsze teorie fizyki: dynamika Newtona, prawo ciśnień Pascala czy zasady termodynamiki Boltzmanna. Metodologia ta okazała się niesłychanie skuteczna w odkrywaniu praw świata przyrody. Jednak jej przełożenie na tzw. nauki społeczne było niesłychanie trudne. Zależności, które ujawniały się w tym obszarze, wydają się znacznie bardziej złożone, a przez to podatne na przypadkowe korelacje i całkowicie błędne wnioski. Socjologia, ekonomia, psychologia ale także i medycyna tworzona w tym okresie pełne są fałszywych teorii, na podstawie których przeprowadzano, niejednokrotnie przez wiele lat, całkowicie nieskuteczne, a nawet szkodliwe terapie (zdaniem Witkowskiego aż tak wiele się do dzisiaj nie zmieniło). Jako typowe przykłady wskazuje się masowe diagnozowanie histerii u kobiet jako jednostki chorobowej, frenologię (diagnozowanie cech osobowości na podstawie kształtu czaszki), psychoanalizę Zygmunta Freuda, leczenie chorób psychicznych poprzez lobotomię, predykcje ekonomiczne Davida Ricardo czy Karola Marksa.
U podstaw tych, uznawanych dzisiaj za fałszywe, teorii, legł pewien specyficzny sposób uprawiania nauk społecznych. W miejsce eksperymentalnej metody i obserwacji uprawiano spekulację opartą na arbitralnych założeniach odziedziczonych po wcześniejszych systemach filozoficznych. Ale nie wszyscy tak postępowali. Od samego początku w psychologii, obok nurtu spekulatywnego, ujawnili się też badacze, którzy mniej bądź bardziej udolnie próbowali eksperymentować i na tej podstawie wyciągać jakieś wnioski. Jako prekursorów wskazuje się Wilhelma Wundta, Iwana Pawłowa czy Barrhusa Skinnera. Nieco wcześniej pewien metodologiczny przełom, choć nie w psychologii, a w pokrewnej medycynie wprowadził doktor Ignaz Semmelweis, który w latach 1847/48 przeprowadził w oddziale położniczym szpitala w Wiedniu badania nad śmiertelnością kobiet w połogu. Nowatorstwo polegało na tym, iż nie rozumiejąc przyczyn badanego zjawiska, udało mu się poprzez zestawienie odpowiednio licznej próby ustalić statystyczne korelaty śmiertelności kobiet po porodzie i na tej podstawie postawić i przetestować trafną hipotezę o związku owej śmiertelności z przestrzeganiem zasad higieny. Badania te zapoczątkowały tzw. medycynę opartą na dowodach empirycznych oraz zrandomizowane (oparte na losowo dobranej próbie pacjentów) i ślepe (niwelujące efekt placebo) testy skuteczności określonych terapii medycznych. Współcześnie w medycynie jest to postulowany standard. Świadomie przy tym piszę „postulowany”, gdyż szereg terapii medycznych w testach zrandomizowanych nie wykazuje żadnej skuteczności, a mimo to są one nadal stosowane.
Nie jest to jednak standard w naukach społecznych, w tym także w psychologii. Wydaje się, iż nadal z powodzeniem funkcjonują w obrębie tej nauki: nurt spekulatywny, w ramach którego powstają nieraz przez wiele lat uznawane teorie, oraz nurt eksperymentalny, który ma za sobą zapewne szereg pomyłek, oraz który boryka się z ujęciem wyników badań w spójne teorie, ale w ramach którego uparcie testuje się empirycznie naukowe lub pseudo-naukowe hipotezy, aby sprawdzić ich wiarygodność. Zwolennikiem tego drugie nurtu jest niewątpliwe dr. Witkowski, a także cytowani przez niego psychologowie, tacy jak Scott Lilienfield czy Robert Wood.
Metoda w nurcie eksperymentalnym wygląda następująco. Najpierw sięgamy do źródeł i próbujemy ustalić, skąd wzięła się określona teoria czy też terapia. Ustalenie, że jest ona wynikiem pozanaukowej działalności lub przypadkowego asymilowania amatorskich koncepcji do świata nauki, już samo w sobie jest przesłanką do sceptycyzmu. W drugim kroku badamy, czy interesująca teoria kiedykolwiek była konfrontowana z tzw. danymi doświadczenia. Czy ma ona empiryczną podbudowę lub też czy testowano efekty jej stosowania, a jeśli tak, to jak testowano (w końcu test testowi nierówny)? Jeśli nie stwierdzamy ani jednego, ani drugiego, to mamy do czynienia z czystą spekulacją, która nawet nie jest uprawdopodobniona. Jak w świetle tej metody wypadają kleksy Rorschacha? Fatalnie. Za Witkowskim, przytoczę trochę historii.
O czym mówią plamy?
Herman Rorschach urodził się w u schyłku XIX wieku w Szwajcarii. Podobno przez kolegów nazywany był kleksem z powodu jego zamiłowania do kleksografii, zabawy polegającej na tworzeniu symetrycznych plam atramentowych. Wybierając swoją dalszą edukację, ponoć wahał się pomiędzy sztukami pięknymi a nauką. Ostatecznie ukończył medycynę w Brnie ze specjalnością psychologia. W tamtym czasie ogromną popularnością cieszyła się stworzona przez Freuda psychoanaliza. Rorschach połączył zatem jej główne założenia (badania podświadomych treści) ze swoim zamiłowaniem do plam atramentowych i rozpoczął pracę nad możliwościami dotarcia do pokładów nieświadomości badanych poprzez analizę skojarzeń, jakie wywołuje prezentowanie im plam. Freud i Jung w tym samym celu analizowali sny pacjentów.
Psychoanaliza jest współcześnie niemal powszechnie uznawana za pseudonaukę i to nawet nie dlatego, że jej twierdzenia nie znalazły potwierdzeni w empirycznych badaniach, ale dlatego, że w swojej klasycznej wersji nie jest w stanie zredagować twierdzeń, które w jakikolwiek sposób można by takim badaniom poddać. Innymi słowy, nie jest podatna na falsyfikację. Zlepek psychoanalizy i kleksograficznej sztuki już sam sobie budzi wątpliwości. Znalazły one wyraz w szeregu badań i publikacji naukowych (cytowanych przez Witkowskiego), gdzie pojawiły się m.in. następujące konkluzje.
Po pierwsze, rzetelność i trafność diagnostyczna testu Rorschacha nigdy nie została empirycznie potwierdzona. W wielu badaniach diagnozy stawiane na jego podstawie okazywały się przypadkowe. Sposób ich redagowania przypominał natomiast tzw. zimny odczyt, tj. technikę prezentacji stosowaną przez wróżbitów i iluzjonistów, w celu przekonania adresatów, iż prezentujący posiada znacznie bogatszą wiedzę niż wynika to z samego przekazu.
Po drugie, autorzy krytycznie nastawieni, ale uznający częściową użyteczność testu do diagnozowania zaburzeń procesów myślowych, schizofrenii, częściowo (o dziwo) poziomu inteligencji, zwracają uwagę, iż do tych diagnoz wypracowano w psychologii i psychiatrii narzędzia dużo bardziej skuteczne. Poza tym test Rorschacha w praktyce stosowany jest w obszarach, do których się nie nadaje (np. do diagnozowania cech osobowości).
Po trzecie, wbrew obiegowej opinii, test ten jest silnie podatny na manipulacje. Można zarówno symulować schorzenie psychiczne, jak i je ukrywać. I nie trzeba w tym celu posiadać mocy super-bohatera, strażnika, Rorschacha.
Test Rorschacha jest tylko jednym z przykładów na to, że wielu psychologów zmierza w niebezpieczną stronę pseudonauki. Wiele innych przykładów nierzetelnych metod psychologii czytelnik odnajdzie w omawianej książce Witkowskiego.
Marcin Gorazda