Trauma po dramacie – Wielkie Pytania

Trauma po dramacie

Od katastrofy Challengera minęło właśnie 30 lat. Konsekwencją tragedii była także trauma, której doświadczyło wielu Amerykanów. W tym dzieci.

Do katastrofy promu kosmicznego Challenger doszło 28 stycznia 1986 r. nad Centrum Kosmicznym im. J.F. Kennedy’ego na Florydzie. Pojazd uległ dezintegracji w 73. sekundzie lotu. Zginęło siedmioro astronautów: Christa McAuliffe, Judith Resnik, Gregory Jarvis, Ronald McNair, Ellison Onizuka, Francis Scobee i Michael J. Smith. Był to najtragiczniejszy wypadek w historii eksploracji kosmosu. Dopiero 17 lat później takie samo smutne żniwo zebrał wypadek bliźniaczej Columbii.

Kiedy w następnej dekadzie upowszechnił się internet, Amerykanie zaczęli w nim umieszczać własne nagrania VHS, kręcone z domowych podwórek, parkingów czy terminala lotniska w Orlando. Zza kadrów słychać kolejno: „to jest piękne!” – „musiało się chyba stać coś złego” – „o mój Boże…”.

Katastrofa Challengera zapisała się w zbiorowej pamięci Amerykanów podobnie jak zabójstwo Kennedy’ego. W ankiecie jednej z gazet z Ohio z 2011 r. większość zapytanych pamiętała, gdzie pierwszy raz usłyszała o tragedii.

Stres wielu oglądających wydarzenie w telewizji spotęgował fakt, iż rozpad pojazdu wzięli początkowo za oddzielenie się silników wspomagających; uświadomiły ich dopiero słynne lakoniczne słowa oficera informacyjnego NASA („Nie ma wątpliwości, że to poważna awaria. Nie otrzymujemy danych”).

Powołana przez Biały Dom tzw. Komisja Rogersa ustaliła, że techniczną przyczyną wypadku było uszkodzenie (w wyniku niskiej temperatury panującej na platformie startowej) pierścienia uszczelniającego w jednej z dwóch rakiet dodatkowych na paliwo stałe. Wbrew słynnemu nagłówkowi z „New York Timesa” wahadłowiec nie eksplodował w ścisłym sensie, lecz uległ rozpadowi na skutek działania sił oporu aerodynamicznego. Challenger poruszał się wtedy z prędkością 2 352 km na godzinę, prawie dwukrotnie szybciej niż dźwięk. Widoczna z ziemi kula ognia powstała ułamek sekundy późnej, gdy ze zniszczonego zbiornika głównego wydostały się ciekły tlen i wodór. Mit o wybuchu jednak przetrwał: kilka stacji telewizyjnych, dla spotęgowania efektu, dodało nawet do ujęć filmowych spreparowany odgłos eksplozji…

Tragedia wahadłowca miała także konsekwencje społeczne. Tamtego dnia tysiące dzieci ze Wschodniego Wybrzeża USA, które transmisję ze startu oglądały w szkołach (członkinią załogi była nauczycielka Christa McAuliffel; miała przeprowadzić pierwsze lekcje w kosmosie), po raz pierwszy zobaczyło bowiem śmierć na żywo.

Wpływ tego przeżycia na ich psychikę i pamięć ujawniły prace uczonych z Uniwersytetu Kalifornijskiego i Uniwersytetu Stanforda z 1996 i 1999 r. Wykazały różnicę między najmłodszymi z New Hampshire (widziały katastrofę w TV; przeżyły ją bardziej emocjonalnie, częściej wspominały o śmierci nauczycielki) i z Kalifornii (wahadłowiec rozpadł się o godz. 7:39 ich czasu, rodzice posłużyli im za „filtr” łagodzący treść; w swoją opowieść najmłodsi rzadziej wplatali wątki osobiste).

We wnioskach z badań postawiono też pytania o traumę doświadczaną „z oddali” (distant trauma), która może prowadzić do pojawienia się objawów zespołu stresu pourazowego. Po atakach Al Kaidy na USA w 2001 r. wrócono do badań: okazało się, że aż u 44 proc. kobiet i 32 proc. mężczyzn, uczniów szkół średnich mieszkających z dala od Nowego Jorku, w ciągu pierwszych 17 dni wystąpił przynajmniej jeden taki objaw.

Czy w 1986 r. ktoś powinien był wstrzymać start Challengera? Dlaczego z wniosków po katastrofie do dziś korzystają m.in. specjaliści od zarządzania i kultury organizacji? Jak niebezpieczne może być tzw. myślenie grupowe? O tym wszystkim już w najbliższym numerze „Tygodnika Powszechnego” – w kioskach i w sieci od 3 lutego.

Marcin Żyła

Skip to content